Po pierwszym, niezbyt udanym kontakcie z twórczością Rogera Zelaznego i jego powieścią „Aleja Potępienia” miałem pewne wątpliwości zabierając się za czytanie „Pana Światła”. Obawiałem się lakonicznego stylu, prostego języka i manekinów o żałośnie prostych motywacjach zamiast postaci. Moje obawy jednak się nie sprawdziły i jestem z tego bardzo zadowolony.

Akcja „Pana Światła” zabiera nas na planetę, na której władzę objęli ludzie posiadłszy niezwykle wysoką technologię. Prawdopodobnie są to pierwsi przybysze, koloniści z Ziemi lub innej planety i za pomocą tejże technologii rządzą światem jako mściwi hinduistyczni bogowie. A bogowie, jak to bogowie, mają swoje kaprysy i szafują łaską lub niełaską wedle własnego uznania, skazując mieszkańców planety na dobrobyt lub klęski. Wkrótce jednak ktoś występuje przeciw nim, ten który kiedyś zwał się Budda, i postanawia przerwać trwanie zbrodniczego reżimu.

Od samego początku widoczne są nawiązania do kultury Indii i szeroko pojętych wierzeń hinduistycznych. Zelazny wykorzystuje hinduizm jako fundament powieści, opiera na nim akcję, bohaterów, intrygi i wplata takie elementy tej religii jak szacunek do wed, reinkarnację, karmę i ostatni, bodaj najważniejszy element: dążenie do wyzwolenia. Fakt, że w hinduizmie może to być różnie rozumiane wykorzystuje Zelazny i czyni z tego kość niezgody, dorzucając do tego dylematy moralne dotyczące mieszkańców planety oraz kwestię ich rozwoju technologicznego. 

Planeta, na której rozgrywa się akcja to świat barwny kulturowo. Wszystkie krainy stoją mniej więcej na tym samym poziomie, który można odnieść naszej epoki średniowiecza. Tylko bogowie dzierżą cuda techniki, strzegąc je pilnie, w oczach mieszkańców planety uchodzące za potężną magię. Wyznawcy harmonii i wyzwolenia ścierają się z chrześcijanami i wyznawcami bogów zamieszkujących podniebne Miasto. To świat pełen demonów (rakszaszów), czarownic, zombie, okrutnych władców, spiskowców i mąciwodów gotowych zamieszać gdzie trzeba i splatającej to wszystko pajęczej sieci intryg. Przy tym wszystkim Zelazny, od czasu do czasu, rzuca w czytelnika prostym, acz skutecznym poczuciem humoru.

W „Alei Potępienia” Zelazny pokazał mi, że jego pióro jest wyjątkowo kiepskie, szarobure i statyczne. Przy „Panie Światła” sprawa ma się zgoła inaczej. Autor w zaledwie kilku zdaniach, ja za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jest w stanie tchnąć życie w świat, który jaskrawymi farbami maluje przed czytelnikiem. Świat ten jest jasny, piękny, tryskający kolorami, żywy i wiarygodny, choć niespecjalnie różni się od Ziemi. Plastyczne opisy ułatwiają zanurzenie się w lekturze i smakowanie powieści, jakby była ulubionym daniem. Opisy pojedynków, bo te są naturalnie obecne, również wypadają nieźle, są zrównoważone, dynamiczne i działają na wyobraźnię. Gorzej wypadają natomiast sceny batalistyczne. Te wydają się lakoniczne jakby miały spełniać tylko rolę w zrelacjonowaniu czytelnikowi, co miało miejsce na polu bitwy.

Warto też powiedzieć kilka słów o bohaterach powieści. Nie są oni szczególnie głęboko napisani, ale pamiętajmy o tym, że są bogami, a ci raczej nie przejawiają słabości psychicznej, fizycznej, nie łamią ich przykre wydarzenia, śmierci towarzyszy czy wymierzone w nich intrygi, a ich sylwetki w dużej mierze kształtują boskie przymioty, insygnia i Awatary. Bogowie to istoty mściwe, przebiegłe, zdeterminowane, silne, kapryśne i okrutne. W powieści nie ma więc zbyt wiele miejsca na ich duchowe rozterki i wyłomy w boskiej stanowczości. Poza tym, wydaje się, że Zelazny bardziej skupił się na fabule, niż przeżyciach postaci. Ważniejsze jest kto, z kim i dlaczego i jaki będzie miało to wpływ na świat przedstawiony. 

Z uwagi na silne odniesienia do hinduizmu brak znajomości panteonu, mitów, legend i innych elementów może z początku  przysparzać czytelnikowi odrobinę kłopotów, ale z czasem da się zorientować z czym to się je i w pełni czerpać przyjemność z lektury „Pana Światła”. Zawsze można też zerknąć do źródeł, aby lepiej ogarnąć myślą cały ten „galimatias”, lepiej zrozumieć poszczególnych bogów, ich motywacje i stanowiska.   

Na początku Zelazny się nie śpieszy. Powieść odkrywa swoje karty powoli, na dobre wciągając dopiero po pierwszym lub drugim rozdziale, ale warto mieć w sobie odrobinę wytrwałości i przetrwać elementy wprowadzające w świat, bo kiedy zaczyna się właściwa akcja napotykamy zwarte dialogi, dobrze napisane zwroty akcji, punkty zawieszenia i sprytne plany tkane przez różne postaci, a co najważniejsze w napięciu oczekujemy, co z tego wszystkiego wyniknie. 
    
„Pana Światła” można spokojnie zakwalifikować jako science-fantasy, bowiem obok elementów fantasy, takich jak czarownice, demony i epickie bitwy stoi zaawansowana technika, a magia nawiązuje płomienny romans z technologią. Osobiście „Pan Światła” wzbudził moje skojarzenia z „Kronikami Diuny” Franka Herberta, „Panem Lodowego Ogrodu” Jarosława Grzędowicza, „Hyperionem” Dana Simmonsa czy „Trawą” Sheri S. Tepper.

Koncept przedstawicieli wyżej rozwiniętej cywilizacji, kryjących się za parawanem boskości lub prawie-boskości wydaje się racjonalny i obecny w fantastyce naukowej, ale jego namiastkę znajdziemy też w świecie rzeczywistym. Rdzenni mieszkańcy Ameryki musieli być przerażeni, kiedy pierwszy raz zetknęli się z bronią palną Europejczyków, która w niezrozumiały dla nich sposób wypluwała ogień, dym i kule. Istnieje jeszcze kwestia kultu cargo powstałego w XX wieku, a według niektórych badaczy już w XIX. Najlepiej znanym przypadkiem jest ten opisywany przez Richarda Dawkinsa i Davida Attenborougha dotyczący mieszkańców Nowych Hebrydów. Tamtejsze plemię Tanna, znane z aktów kanibalizmu, napotkało na swej drodze Amerykańskiego żołnierza, Johna Fruma, a jego wiedza i zdobycze techniki miałyby wpłynąć na ich życie. Po 1941 roku, kiedy w tamtejszym rejonie zaczęło pojawiać się więcej marines zostali oni uznani za zesłanych przez bogów za sprawą żarliwych modłów plemiennego bohatera i wkrótce zaczęli także czcić żelazne ptaki (samoloty) zrzucające żołnierzom zaopatrzenie. Tanna musieli być przekonani, że oto doznają boskiej interwencji, dając temu wyraz i budując pas startowy, imitację samolotu oraz drewnianą wieżę kontroli lotów. Arhur C. Clarke powiedział kiedyś, że „Każda zaawansowana technologia jest nierozróżnialna od magii” i przykłady tego znajdziemy w „Hyperionie”, „Panie Lodowego Ogrodu”, częściowo w „Ciemnym Edenie” i z pewnością w wielu innych powieściach fantastyczno-naukowych. Nawet w „Panie Światła” maszyny transportowe bogów określane są mianem „ptaków” lub „rydwanów”.

Powracając jednak do książki Zelaznego. Uważam, że warto ją przeczytać, gdyż w zręczny sposób łączy elementy fantasy i science-fiction i z pewnością zapewni rozrywkę każdemu czytelnikowi, który podejmie wyzwanie i zmierzy się z meandrami hinduizmu i kulturowymi elementami Indii. Jednocześnie powieść nie stawia czytelnikowi bariery kompetencyjnej w postaci elementów twardej fantastyki naukowej; technologicznych zawiłości i naukowego języka. 
 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka.

Źródła:
1. Zelazny R. Pan Światła. Poznań, 2020.
2. https://en.wikipedia.org/wiki/Cargo_cult
3. https://www.kwantowo.pl/2018/10/22/kult-cargo-gdy-czlowiek-tworzy-boga/