„Marsjanin” to pierwsza powieść fantastyczno-naukowa Andy’ego Weira. Była to książka, jak na debiut, bardzo udana, przyjemna, sprawnie napisana, książka która przyniosła Amerykaninowi rozgłos i otworzyła mu drzwi do świata literatury, mimo pewnych wad ciążących nad powieścią. Prawdą jest, że „Marsjanin” nie przeszedł bez echa i, moim zdaniem, bardzo dobrze.

Akcja utworu osadzona jest w niedalekiej, lecz bliżej nieokreślonej przyszłości. Misje „Ares” były pierwszymi załogowymi wyprawami na Marsa. Mark Watney, astronauta biorący udział w ekspedycji „Ares 3” jest jednym z kilkunastu wybrańców, którzy kiedykolwiek stąpali po powierzchni Czerwonej Planety. Kilkanaście osób, w skali 7-miliardowej populacji Ziemi, niesamowite osiągnięcie! Mark i jego zespół mają przebywać na Marsie przez dwa miesiące i prowadzić badania. Niestety, szóstego dnia, podczas rutynowych badań prowadzonych w okolicy habitatu, astronautów dopada silna burza piaskowa. Dowodząca misją komandor-porucznik Lewis podejmuje trudną decyzję i zarządza ewakuację. W trakcie ucieczki Mark Watney zostaje zmieciony przez pędzący z wiatrem fragment talerza anteny. Członkowie załogi, zrozpaczeni i przekonani o śmierci towarzysza, ewakuują się na Ziemię i informują o przykrym zdarzeniu sztab w Houston. Ani jedni, ani drudzy nie mają jednak pojęcia, że Mark przeżył.

Bohater odzyskuje przytomność i dociera do niego, że przyjaciele, najprawdopodobniej przekonani o jego śmierci, odlecieli na Ziemię, że został jedynym człowiekiem na całej Czerwonej Planecie. Mark znajduje w sobie siłę i determinację, aby przetrwać we wrogim i skrajnie niebezpiecznym środowisku. Ma ku temu poważne możliwości techniczne, bowiem ewakuujący się członkowie załogi zostawili habitat wraz z systemem podtrzymywania życia, dwa łaziki marsjańskie, panele słoneczne i mnóstwo zapasów jedzenia i picia. Szansę są więc niezerowe.   

Powieść rozbita jest na początkowo dwie, a później trzy linie narracyjne. Po pierwsze mamy tutaj subiektywną, pełną emocji perspektywę Marka Watneya. Narracja przybiera postać dziennika. Mark opisuje, co mu się danego dnia przydarzyło i czyni to w dość specyficzny sposób. Mimo znalezienia się w trudnej, ekstremalnej, dramatycznej, beznadziejnej wręcz sytuacji Mark Watney mocno dystansuje się do wydarzeń, nie traci głowy, a dzięki swojemu poczuciu humoru wręcz obśmiewa to, w jak trudnym położeniu się znalazł. Niemniej jest zdeterminowany, aby przetrwać lub przynajmniej spróbować, aż do momentu przylotu kolejnej ekspedycji „Ares 4”. Astronauta z wykształcenia jest inżynierem i botanikiem, przejawia niezwykłą inteligencję, spryt i zaradność. Wszystkie te cechy pomogą mu w egzystencji pośród surowego marsjańskiego krajobrazu. Druga linia narracyjna to perspektywa sztabu w Houston, który początkowo uznaje Watneya za zmarłego. Trzeci głos w tej opowieści należy do powracających na statku kosmicznym „Hermes” astronautów. Niemniej punkt widzenia tytułowego Marsjanina jest najważniejszy i z tym bohaterem czytelnik spędzi zdecydowanie najwięcej czasu. A jest to bohater godny tego, abyśmy się na moment w tym miejscu zatrzymali i powiedzieli o nim coś więcej.   

Mark Watney jest inżynierem-botanikiem, naukowcem, astronautą, ale przede wszystkim jest równym gościem, jest takim zaprzeczeniem stereotypu o zamyślonym, zapracowanym naukowcu-nudziarzu, który nosa nie wyściubia z opasłych woluminów, a naukę zna tylko z teorii. Mark to facet rozrywkowy, dobrze zaznajomiony z kulturą popularną, pocieszny, bardzo pozytywny i sympatyczny, a przede wszystkim bardzo bliski czytelnikowi, bliski dlatego, że jego dziennik jest subiektywny, emocjonalny i pisany w pierwszej osobie, a dziennik lub pamiętnik to z założenia rzecz dość intymna. Jednocześnie Mark zdaje się być trochę geekiem, bohaterem popowym, który zdobędzie sympatię absolutnie wszystkich czytelników, a zrobi to dzięki inteligentnemu, a czasem kloacznemu poczuciu humoru, błyskotliwości i zręcznemu operowaniu ironią, oraz dzięki swojej niezłomnej woli przetrwania. Mark Watney jest więc bohaterem, któremu chcemy kibicować, i za którego mocno trzymamy kciuki. Jego dziennik jest też świadectwem gawędziarskiego i wciągającego stylu. Ponadto Watney przejawia niezłomną wiarę w naukę, rozum, logikę i racjonalizm, hołduje tym wartościom, dosłownie składa swoje życie na ręce nauki. Poza tym Watney jest trochę takim współczesnym Robinsonem Crusoe. Mark, podobnie, co Robinson, wskutek nieszczęśliwego wypadku ląduje osamotniony w obcym środowisku i musi walczyć o przetrwanie. Dla Marka Watneya Mars jest w sumie taką bezludną wyspą, nieznanym lądem na oceanie kosmosu – skala jest większa. Robinson cierpiał samotność i wyobcowanie. Marka ten problem nie dotyka, ponieważ z czasem zdobywa łączność z Houston, a poza tym bohater pełen jest nadziei. Poczucie humoru również pomaga mu strawić smutną rzeczywistość. Jak już przy smutku jesteśmy: Andy Weir chciał stworzyć bohatera, który tryska optymizmem i pozytywną energią, z tym każdy, kto czytał „Marsjanina” niewątpliwie się zgodzi. Markowi jednak trochę brak realizmu na płaszczyźnie emocjonalnej. Mark Watney nie ma ani jednego momentu zwątpienia, załamania, wciąż pamięta, że przez choćby jeden błąd może umrzeć, ale podchodzi do problemów zadaniowo, jak robot, niemal zupełnie bez emocji. Myśli, żeby osiągnąć to, muszę zrobić to, to i tamto.

Wyobrażam sobie, że sama świadomość, że jest się jedynym człowiekiem na całej planecie, musi być bardzo deprymująca. Watney zdaje sobie sprawę z tego faktu, rozumie swoją sytuację, ale autor mocno odarł tego bohatera z ludzkich emocji i słabości. Ponadto Mark to chodzący comic relief, to zdecydowanie pozbawia go emocjonalnej głębi.

Andy Weir też trochę przyzwyczaja czytelnika do spektakularnych sukcesów Watneya. Mark jest świetny niemal we wszystkim, czego się tyka, a jeśli coś mu nie wychodzi lub spotyka go jakaś przykrość, to z reguły jest to łatwe do naprawienia lub nie pogarsza sytuacji bohatera w znaczący sposób. Przez to, na pewnym etapie, zaczyna się rozumieć, że zdecydowana większość rzeczy pójdzie po myśli bohatera, gładko, bez większych komplikacji. Jeśli problemy się pojawiają to sprawiają wrażenie sztucznych, jakby ta ich sztuczność miała wprowadzać iluzje napięcia. W trakcie lektury łatwo utwierdzić się w przekonaniu, że inteligencja i błyskotliwość bohatera pozwolą mu wyjść z każdej opresji bez szwanku. Przez to „Marsjanin” kiepsko trzyma w napięciu.  

Zabrakło mi też klimatycznych opisów powierzchni planety. Jako czytelnik chciałbym doświadczyć surowości marsjańskiego krajobrazu, zobaczyć to, co widzi Mark. Andy Weir niestety nie popisał się w kwestii działania na zmysły odbiorcy. Średnio czuć, że Mark jest na Marsie.  

Powieści fantastyczno-naukowe bywają traktowane przez czytelników trochę po macoszemu, ponieważ operują skomplikowanym językiem i rozbudowaną terminologią naukową, a ta ma potencjał ku temu, aby tworzyć barierę kompetencyjną i utrudniać odbiór. „Marsjanin” istotnie jest nacechowany takim słownictwem, ale Andy Weir stosuje tutaj pewną sztuczkę. Jako że mamy do czynienia z dziennikiem, który jest strumieniem świadomości, czyli rodzajem wewnętrznego monologu, autor ukrywa czystą ekspozycję za postacią Marka Watneya. To znaczy, że Mark prowadzi dziennik, mający dokumentować jego poczynania, ale są momenty, kiedy Mark dyskretnie łamie czwartą ścianę i zaczyna mówić prosto do czytelnika. Czuć to, szczególnie wtedy, gdy tytułowy Marsjanin przeprowadza kalkulacje i szacunki, mające ustalić, ile ma w danym momencie zasobów, pożywienia albo co musi zrobić, aby osiągnąć określony cel. Bohater przeprowadza takie wewnętrzne analizy, które niby mają mu pomóc w uporządkowaniu myśli i sprawunków, ale tak naprawdę służą temu, aby czytelnik pojął co Mark w danym momencie robi i dlaczego. Czy to przeszkadza? I tak, i nie. Weir zmyślnie chowa się za plecami Marka i dba o komfort czytelnika. Mark pod płaszczykiem analizy precyzyjnie kreśli przed odbiorcą swoją sytuację. Całkowicie niezaznajomiony z naukami ścisłymi czytelnik prawdopodobnie doceni gadulstwo Marka i będzie wdzięczny autorowi, że ten nie wystawił go na pastwę naukowych analiz, których nikt nie przekłada na język kultury popularnej. Natomiast bardziej doświadczony odbiorca fantastyki naukowej może poczuć się odrobinę zmęczony nieustannym tłumaczeniem mu fundamentalnych rzeczy i pojmie zabieg Andy’ego Weira jako przykład beznadziejnie zrealizowanej ekspozycji.    

„Marsjanin” to książka popowa, której głównym bohaterem, w mojej opinii, miał być czarujący geek, wiedzący, co to Dungeons&Dragons, ukradkiem pokazujący, że nauka jest świetna (prawda), że nauka realnie ratuje życie i zmienia świat (prawda), a bycie naukowcem (zależy jakim) to fantastyczna sprawa. Taki zabieg, poza tym, że ma to swój niecny cel: utrafić w gusta jak najszerszej potencjalnej grupy odbiorców, to przy okazji w pozytywny sposób obala stereotyp o naukowcu nudziarzu i przedstawia masowemu odbiorcy naukę w dobrym świetle. Ma więc „Marsjanin” funkcje nie tylko ludyczną, ale również funkcję popularyzatorską.

„Marsjanin” z pewnością nie był najlepszą książką w 2011 roku i zdecydowanie nie jest najlepszą książką fantastyczno-naukową w ogóle. Ma swoje dobre strony: sympatycznego bohatera z poczuciem humoru, dość ciekawie realizuje wątek przygodowy, tempo i styl opowieści są równe i, kolokwialnie mówiąc, fajne, dużo się dzieje, generalnie na nudę nie można narzekać. Niemniej czytelnik, który lubi poważne, ciężkie i właściwe hard sci-fi podejście do sprawy może mieć mieszane uczucia. „Marsjanin” raczej nie rozbudza wątpliwości natury naukowej, Andy Weir na tyle, na ile mógł, uczynił wszystko dość przekonującym, ale w mojej opinii w powieści tej leży kwestia psychologii postaci. Mark Watney byłby o niebo ciekawszym bohaterem, gdyby dręczyły go wątpliwości, tęsknota, ulegałby własnym słabościom, a każdy dzień na Marsie byłby kolejną walką, nie tyle z planetą i jej surową naturą, co z samym sobą. Być może w tym momencie przesadzam, być może nie taką książkę Andy Weir chciał napisać, ale trochę brakło mi ciężaru gatunkowego, który wynikałby właśnie z wewnętrznych rozterek bohatera.

W związku z tym „Marsjanina” należy traktować przede wszystkim jako powieść masową i przygodowo-rozrywkową, jest to książka, która ma dostarczyć czytelnikowi mocnych wrażeń, a jednocześnie maksymalnie zdjąć z barków odbiorcy ciężar gatunkowy. Dlatego przestrzegam przed tym tytułem odbiorców, którzy w fantastyce naukowej szukają czegoś więcej.

Źródła:

1. Weir A. Marsjanin. Warszawa, 2014.