Czerwony karzeł to gwiazda ciągu głównego, późnego typu widmowego. Takie obiekty są znacznie mniejsze od naszego Słońca i świecą słabiej, ale są za to najliczniejsze we wszechświecie. Niektóre badania naukowe mogą wskazywać na to, że planety orbitujące wokół tego rodzaju gwiazd mogą być podobne do Ziemi, a więc mieć dobre warunki dla rozwoju jakichś form życia – o ile nie są okresowo bombardowane zabójczym promieniowaniem, które sterylizuje planetę. Stephen Baxter w swojej książce „Proxima” sięga po układ gwiezdny, którego centrum jest właśnie czerwony karzeł. Tematem głównym powieści jest wyprawa do układu Proxima Centauri i próba ustanowienia kolonii na planecie Proxima.  

Zamysł niezbyt oryginalny, ale wciąż ciekawy i mający duży potencjał realizacyjny. Pomysł wyprawy mającej ustanowić ludzką kolonię na innym świecie to moim zdaniem temat o szerokich horyzontach, dający autorowi duże pole manewru. Co się tyczy dzieła Baxtera, powiem krótko: ogólny kierunek i pomysł był dobry, ale realizacja kuleje. „Proxima” wymaga od czytelnika dużego zawieszenia niewiary i przymknięcia oka na przynajmniej kilka spraw.

Bardzo nie chciałem, żeby ten tekst był przeglądem problemów, jakie „Proximę” trapią, ale chyba tak będzie. „Proxima” ma bowiem dziury logiczne, które bardzo mi przeszkadzały. Pierwsza sprawa to organizacja przymusowej ekspedycji. Zakładam, że wysłanie ludzi na inną planetę to kosztowne i ryzykowne przedsięwzięcie. U Baxtera członkami ekspedycji są osoby o raczej wątpliwej reputacji, między innymi więźniowie. Organizując tak kosztowną, prestiżową i ważną dla ludzkości wyprawę, naprawdę robi się łapankę i bierze na pokład kogo popadnie? Nawet ludzi, którzy w trakcie podróży są gotowi podjąć próbę buntu, co mogłoby doprowadzić do tragedii i utopienia być może jedynej szansy na lepszy początek? Czy na obcą, a więc w równym stopniu fascynującą i niebezpieczną planetę, nie powinno się posyłać ludzi bardziej kompetentnych i doświadczonych: astrobiologów, inżynierów, geografów, geologów, socjologów, ogólnie naukowców, zwiadowców i żołnierzy? Baxter tworzy sytuację, w której do niezwykle trudnego zadania zaangażowani są nieodpowiedni ludzie. Druga sprawa to to, że kilkuset kolonistów podzielono na kilkunastoosobowe zespoły i zostawiono ich w różnych, czasem bardzo nieprzyjaznych rejonach planety, usytuowanych od siebie w takiej odległości, że przypadkowe spotkanie jest niemożliwe. Dlaczego kolonistów zostawiać w miejscach niesprzyjających rozwojowi kolonii, kiedy organizatorom misji zależy na rozwoju kolonii? Nie wiadomo. Koloniści mieliby rozmnażać się w sposób naturalny. Baxter wymyślił, że każdy zespół będzie maksymalnie zróżnicowany genetycznie, aby uniknąć na przykład chorób. Tylko że w kilkunastoosobowej gromadzie prawdopodobieństwo wystąpienia takiej sytuacji jest znacznie wyższe, niż gdyby zostawić wszystkich kolonistów w jednym miejscu. No i wreszcie ostatnia sprawa, która straszliwie mnie gniotła: po co zmuszać ludzi do prokreacji, skoro można by wysłać zamrożone zarodki, użyć ich na miejscu i osiągnąć lepsze efekty w krótszym czasie i to bez moralno-etycznego obciążenia? Ten pomysł nawet pada gdzieś na późniejszym etapie opowieści, a więc idea jest znana zarówno Baxterowi, jak i jego bohaterom. Nigdy jednak nikt go nie realizuje.

„Proxima” ma też problem z bohaterami. W mojej opinii postaci w powieści są płaskie, ich kreacje nie ulegają progresji w miarę rozwijania opowieści, jedyne, co składa się na protagonistów, to zespoły atrybutów, choć też nie zawsze. Czasem drugoplanowe postacie powieści Baxtera to po prostu jakieś imiona lub nazwiska, a nie twory, które czytelnik ma wyobrażać sobie jako ludzi obdarzanych inteligencją oraz emocjami. Pod tym względem bohaterowie „Proximy” niewiele różnią się od bezdusznych automatów. Do tego nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że wciąż czytam o dzieciach ubranych w skóry dorosłych, bo postaci charakteryzowały nieprzemyślane działania, infantylne odzywki, momentami drewniane dialogi i niekiedy rozmyte motywacje.

Stephen Baxter nie potrafi też operować napięciem. Pisarz tworzy jakąś zagadkę, stawia interesujące pytanie, które skutecznie przytrzymałoby czytelnika przy lekturze do samego końca, a następnie, czasem nawet po kilku stronach, natykamy się na tonę ekspozycji, która ma dostarczyć odbiorcy jasną odpowiedź. Podobnie jest z konfliktami. Baxter sygnalizuje istnienie jakiejś sytuacji, która zagraża bohaterom, ale nie doprowadza do jej podtrzymania lub eskalacji, tylko do niemal natychmiastowego rozwiązania. Jeśli powieść nie piętrzy wyzwań przed bohaterami lub nie zadaje czytelnikowi zagadek, to trudno czerpać z niej satysfakcję. Jest jeden w połowie dobrze zrealizowany chwyt. Otóż Baxter w pewnym momencie sygnalizuje, że główny bohater, Yuri Eden, (tak, główny bohater nazywa się Yuri Eden) wcale się tak nie nazywa, co nasuwa pytanie, kim tak naprawdę jest ta postać i jakie ma zadanie do spełnienia. Niestety wątek ten pozostaje bez odpowiedzi, a prawdziwa tożsamość Yuriego nie gra absolutnie żadnej roli.
   
Nietrudno wymyślić obcy świat – trudno wypełnić go ciekawą zawartością. Niezwykłość Proximy kończy się na odmiennej florze, faunie i cywilizacji Budowniczych. Budowniczowie są występującą na Proximie formą życia, która przejawia inteligencję i zachowania społeczne, czego dowiadujemy się, czytając o podstawowych obserwacjach poczynionych przez bohaterów w pierwszych rozdziałach powieści. Niemniej wróćmy tutaj na moment do Baxtera i braku u niego umiejętności budowania tajemnic. Wyobraźmy sobie coś tak niesamowitego jak życie pozaziemskie i spróbujmy nie wpadać w pułapkę mierzenia kosmosu ludzką miarą, co Baxterowi się udało. Udało mu się stworzyć obcych, którzy nie są humanoidalni, nie są dziwnie przebranymi ludźmi albo niezrozumiałymi monolitami. Obcy w jego powieści są inni niż wszystko, o czym czytałem do tej pory, ale ta ich niezwykłość umyka, kiedy do akcji wkracza ColU, czyli robot przyznany kolonistom w roli wsparcia. Otóż ColU ma naukowe ciągoty i podejrzanie łatwo idzie mu rozszyfrowywanie społecznych zachowań Budowniczych. Powiecie „no dobra, ale to przecież robot”. Zgoda, ale robot powstał w oparciu o ludzką myśl technologiczną, a idee rządzące światem istot pozaziemskich mogą być zupełnie różne od naszych, nawet pojęcie idei może być im nieznane. W powieści Baxtera zdarza się, że zagadkę od odpowiedzi dzieli raptem kilka stron. Satysfakcja z poznania odpowiedzi na pytanie, które zadano dosłownie przed chwilą? Żadna. Kiedy pomyślimy o życiu pozaziemskim, które jest zupełnie różne od nas, to odkrycia robota wypadają niezwykle naiwnie i sztucznie. Tematyka pierwszego kontaktu lub próby porozumienia z istotami z kosmosu rozciągana jest na całe powieści. Wiele książek Stanisława Lema poruszało się w ramach tego zagadnienia, zwykle z bardzo pesymistycznymi rezultatami. Tymczasem Baxter podchodzi do tej sprawy niezwykle optymistycznie. Łatwość, z jaką robot osiąga rezultaty w próbie zrozumienia i skontaktowania się z cywilizacją Budowniczych, przemawia za tym, żeby „Proximę” umieścić w kategorii soft science-fiction. Osobiście nie jestem zwolennikiem takiego luźnego podejścia do tematu badania życia pozaziemskiego lub porozumienia z nim (chyba że mówimy o space operze), więc sposób realizacji tego wątku był dla mnie rozczarowujący. Przez takie podejście autora mechanizmy społeczne cywilizacji Budowniczych prezentują się niezwykle sztucznie i niewiarygodnie. Uważam, że kwestię Budowniczych dałoby się zrealizować o wiele ciekawiej, gdyby Baxter lepiej sobie przemyślał, jakie konsekwencje może mieć spotkanie przez człowieka obcego i inteligentnego życia w kosmosie. Robot ColU w dialogach gra też rolę ekspozycji, wyjaśnia czytelnikowi niezwykłości Proximy, zamiast pozwolić mu na samodzielne zrozumienie, co jest na rzeczy. Czasem maskowanie ekspozycji dialogami jest w porządku, ale szkoda, że Baxter nic nie zostawia dla swojego odbiorcy. Z uwagi na to, że wszystko podane jest jak na tacy, nie ma już miejsca na własne interpretacje.

Są w powieści momenty, w których mocno czuć, że „Proxima” aspirowała do czegoś więcej, moim zdaniem chciała być ambitną socjologiczną fantastyką naukową, która zaprezentuje czytelnikowi moralny i technologiczny regres, unaoczni powstawanie i funkcjonowanie mechanizmów społecznych w sytuacji ekstremalnej i wzrost nowej kultury. Tylko, że to wszystko jest na pół gwizdka, zrealizowane po łebkach, bardzo szybko, niedokładnie, a przez to i niezbyt wiarygodnie. Świat w powieści Baxtera jest też czarno-biały, jeśli chodzi o politykę. Między ONZ a Chińczykami trwa wyścig o kolejne zdobycze technologiczne. I to byłoby w porządku – mówiąc kolokwialnie, fajne nawiązanie do zimnej wojny, gdyby Chińczycy nie zostali w powieści przedstawieni wyłącznie w roli bezmyślnych głupców o imperialistycznych zapędach. Autor oferuje nam płytki i w gruncie rzeczy naiwny, bo dualistyczny, podział na dobro i zło. ONZ – ci dobrzy, Chińczycy – ci źli. Szkoda, że Baxter przedstawia w roli mesjasza ludzkości instytucję, która też ma swoje grzechy, jest tak jednostronny, wartościuje i wyraźnie zajmuje stanowisko w przedstawionym konflikcie.    

Fabuła powieści rozbita jest na dwie, przeplatające się linie narracyjne. W pierwszej śledzimy poczynania kolonistów na Proximie. Tu przebijają wątki socjologiczne, obyczajowe, a w szczególności przygodowe. Druga narracja toczy się z perspektywy bohaterki uwikłanej w sprawy dyplomatyczne, militarne i polityczne, których teatrem działań jest Układ Słoneczny. Plusem „Proximy” jest przemycenie przez autora autentycznych lub przynajmniej teoretycznych pomysłów ze sfery naukowej: promów kosmicznych, modułów, lądowników, żagli słonecznych napędzanych wiatrem słonecznym lub działami laserowymi, tuneli czasoprzestrzennych, dylatacji czasu oraz holowanej asteroidy. Niemniej jest to tylko gatunkowa otoczka, która nie jest w stanie uratować niezbyt porywającej fabuły i kiepsko napisanych postaci.

Według mnie dużym problemem „Proximy” jest to, że Stephen Baxter chciał złapać zbyt wiele srok za ogon. Jego powieść jest wręcz przeładowana różnorakimi tematami i problemami, i ma to swoje konsekwencje. W książce jest za mało czasu na to, aby każdy z tematów pociągnąć na tyle długo, by jakoś sensownie go przedstawić, otworzyć w ramach tego tematu jakieś wątki, rozegrać je i zamknąć w sposób, który czytelnika usatysfakcjonuje. Podnoszone przez autora problemy natomiast nie są w książce eksplorowane. Baxter porusza się po powierzchni zagadnienia, nie wchodzi głębiej, bo nie ma na to czasu. W konsekwencji podejmowane przez pisarza motywy realizowane są szybko, płytko i po łebkach. A są to rzeczy na tyle poważne i ciekawe, że każda z nich mogłaby stać się tematem głównym osobnej powieści.

Zakończenie „Proximy” jest gorzkie i moralizatorskie, punktujące ludzką zawiść oraz krótkowzroczność, wierzę, że zamiarem autora było pobudzić czytelnika do refleksji nad moralną kondycją ludzkości. Jest to zakończenie godne dobrej socjologicznej fantastyki naukowej, ale jednocześnie łamiące zasadę decorum: kontrastowe i niepasujące do lżejszego, ostatecznie jednak bardziej przygodowego tonu powieści.   

Są sprawy, które w tej historii dało się zrobić lepiej: zagłębić się w kwestie socjologiczne, ambitniej podejść do wątku Budowniczych, większą uwagę przywiązać do postaci i nakreślenia ich motywacji – i to już byłaby zupełnie inna książka. A tak „Proxima” Stephena Baxtera zasługuje co najwyżej na miano lekkiego i przygodowego science-fiction, które jednak jest bardziej fiction niż science. Zdecydowanie nie jest to powieść dla kogoś, kto fantastykę naukową mierzy utworami Stanisława Lema. „Proxima” to historia łatwa, zwiewna, niezbyt przemyślana i o niskim progu wejścia. Ponadto masowa – bo przedstawiająca problemy, które pewnie spędzają sen z powiek niejednemu naukowcowi – w sposób skrajnie uproszczony. Gdybym miał znaleźć czytelnika, któremu „Proximę” polecić, byłby to młody, żądny przede wszystkim przygody, być może nastoletni i łatwowierny odbiorca, który dopiero chce spróbować fantastyki naukowej, lecz nie jest pewien, czy to gatunek dla niego.

Dla mnie osobiście powieść Baxtera jest dużym rozczarowaniem. Trochę więcej spodziewałem się po autorze uznawanym za pisarza hard science-fiction, który był laureatem nagród Cambella, Sidewise oraz nagrody Brytyjskiego Stowarzyszenia Science Fiction. Niemniej nie przekreślam nazwiska Baxter. Może „Proxima” to tylko wpadka w znakomitym dorobku, może kolejna powieść z cyklu pt. „Ultima” będzie lepiej zrealizowana, a może to ja jestem po prostu zgorzkniały. W każdym razie: dam jeszcze temu pisarzowi szansę.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka!

Źródła:

1. Baxter S. Proxima. Poznań, 2018.