Klasyki
literatury mają to do siebie, że zasługują na powszechny szacunek, a ich
autorzy na wieczystą sławę, ale nie zawsze wiadomo, dlaczego. Czasem, mam
wrażenie, że miano klasyka literatury niektóre dzieła zyskują niesłusznie lub,
zdaje się, przypadkowo. I wiadomo, że to nikt nie rzuca kośćmi, ani monetą i
zależnie od wyniku nie pokazuje palcem i nie mówi „to będzie klasyk, a to nie”
tylko wszystko dzieje się „wirusowo”, za sprawą wyborów ludzkich, opinii krytyków
lub przełomów, jakie się w literaturze dokonują. „Mechaniczna Pomarańcza” jest
właśnie dziełem uznawanym za klasyk. Trochę rozumiem, a trochę nie.
Być
może z tego miejsca ktoś zechciałby na mnie nakrzyczeć, bo śmiem podawać w
wątpliwość powszechną estymę, jaką cieszy się to dzieło, to raz, a dwa, że
użyłem tytułu „Mechaniczna Pomarańcza” zamiast „Nakręcana Pomarańcza”, co wielu
ludzi (ja również) uważa za bardziej trafiony przekład tytułu, bardziej
sensowny i lepiej wpisujący się w wymowę utworu. Niemniej oba tytuły zdają się
być nieprawidłowe, o czym opowiem później, dlatego używać będę tytułu
oryginalnego, czyli A Clockwork Orange.
Książka
opowiada historię piętnastoletniego Alexa. Jest on socjopatą i szefem bandy
młodocianych kryminalistów, których jedyną rozrywką oraz sensem życia jest iść
wieczorem do baru, wejść w inny stan świadomości, a gdy noc wreszcie zapadnie
wyjść na miasto i oddać się krwawym rozrywkom. Alex i jego koledzy napadają na
przypadkowych ludzi, biją, tną nożami, kradną, zbiorowo gwałcą kobiety i
wszystko co tylko im przyjdzie do głowy, pojmując to za najlepszą zabawę i nie
myśląc nawet o konsekwencjach swoich czynów. Antybohaterów charakteryzuje
całkowity brak empatii i zrozumienia dla własnych poczynań. Warto nadmienić, że
wobec nieludzkich wyczynów młodocianych zwyrodnialców służby porządkowe są bezsilne,
a niektórzy ludzie swoją biernością wobec podobnych występków wręcz dają na nie
przyzwolenie społeczne. Wkrótce jednak dla Alexa sielanka się kończy, bo
zostaje on wystawiony przez swoich kolegów i złapany przez policję. Naturalnie
trafia do więzienia, ale po dwóch latach długi wyrok zostaje mu zamieniony na
dwutygodniowy udział w eksperymencie. Ów eksperyment opiera się na warunkowaniu
i ma Alexowi obrzydzić przemoc, by nigdy więcej nie wstąpił na złą ścieżkę.
Gatunkowo A Clockwork Orange można uznać za science-fiction, choć książce tej bliżej
do podgatunku fantastyki naukowej, jakim jest dystopia. Dzieło bywa też
kwalifikowane, jako satyra lub czarna komedia. Satyra? Czarna komedia? Jak
kogoś bawi okaleczanie ludzi i gwałcenie kobiet, to proszę bardzo. Mnie nie
bawi.
Osobiście
skłaniałbym się ku stwierdzeniu, że książce Burgessa najbliżej właśnie do
dystopii. Nie można jednak stwierdzić jednoznacznie, bo granice A Clockwork Orange wydają się bardzo
płynne. Niemniej dystopia pasuje tu najbardziej, ponieważ powieść zabiera w mroczną
przyszłość. Nie wiadomo niestety, który jest rok i gdzie toczy się akcja, choć
przypuszczać można, że rzecz dzieje się w jakimś anglojęzycznym kraju; Stanach
Zjednoczonych lub, co bardziej prawdopodobne, gdzieś w Anglii.
Jeśli
rozpatrywać A Clockwork Orange, jako
dzieło dystopijne to trudno się w tym miejscu nie zatrzymać i nie zastanowić,
czy książka rzeczywiście ma właściwe dystopii cechy. Aby utwór nazywać dystopią
musi on być mroczną wizją przyszłości, wynikającą z obserwacji przez autora
obecnych tendencji rozwojowych, wizją wewnętrznie spójną i z nikłą szansą na
poprawę obecnego stanu rzeczy. Autor A
Clockwork Orange nie nadwyrężył wyobraźni tworząc świat przedstawiony w
powieści. Próżno w wizji Burgessa doszukiwać się szczegółowych opisów będących
rezultatem działania odmiennych praw ontologicznych, które w literaturze sci-fi wpływają przecież na specyfikę
świata przedstawionego. Wizja z A
Clockwork Orange wydaje się dziurawa na płaszczyźnie spójności. Zadanie
sobie pytania, jak to możliwe, że czwórka nastolatków terroryzuje okolicę wydaje
się sprawą fundamentalną. Nawet społeczność pozbawiona formacji porządkowych,
takich jak chociażby policja, wykształciłaby własne, aby przeciwdziałać
sytuacjom aspołecznym lub prędzej czy później Alexa i jego kolegów spotkałby
ostracyzm ze strony zmęczonego ich wybrykami społeczeństwa. W tym miejscu z A Clockwork Orange wypływa pewna
umowność. Umowność tą zrzucić można na karb konwencji, tłumacząc, że autor tak
po prostu sobie wymyślił, niemniej dokuczliwy jest brak jakiegokolwiek logicznego
wytłumaczenia, które chociażby próbowałoby przekonać czytelnika, że zastany
stan rzeczy ma rację bytu.
Głównym
antybohaterem oraz narratorem jest Alex, jego perspektywa jest jedyną. W
narracji obecny jest slang zwany nadsatem,
oryginalnie będącym mieszanką języka angielskiego oraz rosyjskiego. Za sprawą
przekładu, którego autorem jest Robert Stiller nadsat został oczywiście przystosowany na polski grunt, co jest nie
lada osiągnięciem i brawurowym popisem translatorskiego rzemiosła najwyższej
próby. Formalnie nadsatowi najbliżej
chyba do więziennej grypsery, choć nie ma on nic wspólnego z tym argotem. To po
prostu sztuczny język stworzony na potrzeby powieści, w którym obecne są silne
wpływy języka rosyjskiego, szczególnie widoczne przy suffixach. I choć nadsat
obejmować może nawet kilkaset wyrazów, to nie jest on zabójczy dla czytelnika.
Początkowo wydaje się, że lektura A
Clockwork Orange będzie ogromnym wyzwaniem z racji właśnie bariery
językowej, ale znaczenia wielu wyrazów można się domyślić z kontekstu lub
bazując na skojarzeniach. Naturalnie pomaga także znajomość rosyjskiego. Na
szczęście w omawianym wydaniu znajduje się słownik, który w razie czego zawsze
przyjdzie czytelnikowi z pomocą.
To
dobry moment, aby wspomnieć, dlaczego tytuł „Nakręcana Pomarańcza”, choć wydaje
się bardziej sensowny, niż „Mechaniczna Pomarańcza” wciąż, według tłumacza,
prawdopodobnie jest niepoprawny. Po pierwsze: wyrazowi clockwork znaczeniowo bliżej do „nakręcany”, niż „mechaniczny”.
Po
drugie: Anthony Burgess mówił kilkoma językami, w tym po malajsku. W malajskim
wyraz „orang” znaczy „człowiek”. Z „orang” już bardzo blisko do angielskiego
„orange”, czyli słowa „pomarańcza” właśnie. Według tłumacza zaszła pomyłka i tytuł
został błędnie zinterpretowany. W posłowiu Stiller pisze: „Tamtejszym
półanalfabetom zaś wyraz ten z reguły myli się z »orange« i tak bywa
pisany.”. Jeśli zawierzać tłumaczowi, to tytuł powinien brzmieć A Clockwork Orang, co oznacza ni mniej,
ni więcej „nakręcanego człowieka”. I jeśli zestawić „nakręcanego człowieka” z treścią
utworu, wtedy zaczyna mieć to sens, ponieważ Alex jest jak nakręcana zabawka,
popychany w noc jakąś szwankującą w jego mózgu sprężyną, by zadawać ból, czynić
gwałt i przemoc. W swoich działaniach jest równie bezmyślny, co brutalny i
bezlitosny i w gruncie rzeczy niewiele różni się o wspominanej wyżej,
nakręcanej zabawki. Nie myśli o konsekwencjach, jest bezrefleksyjny i głupi,
obce mu perspektywistyczne rozumowanie.
Ta
teoria niemal nijak ma się do tego, co stwierdza na temat genezy tytułu sam
autor. Burgess w posłowiu „Nakręcanej pomarańczy”, czyli wersji A stwierdza: „Nakręcane
pomarańcze nie istnieją, chyba, że w mowie starych Londyńczyków. Był to obraz
groteskowy, określający zawsze coś groteskowego. »Cudak z niego jak
nakręcana pomarańcza.«
W tym wariancie tytuł oznacza po prostu dziwnego człowieka, dziwaka, wariata.
Książka
próbuje nam podprogowo przekazać, że Alex w gruncie rzeczy jest chłopakiem inteligentnym.
Zdarza się o tym nawet przeczytać na kartach powieści. Zapewnienie o
inteligencji Alexa wydaje się jednak być, mając na uwadze powyższe, wierutną
bzdurą. O inteligencji człowieka nie świadczy jego gust muzyczny. Zamiłowanie
Alexa do muzyki klasycznej w żaden sposób nie dowodzi jego inteligencji, a
próba przemycenia stwierdzenia, że tylko inteligent jest w stanie docenić
piękno, na przykład, Beethovena ociera się o absurd. Dowodem inteligencji jest na
przykład inteligencja emocjonalna lub empatia, a tych Alexowi zdecydowanie
brakuje, co łatwo zauważyć, będąc świadkiem jego kolejnych transgresji
społecznych.
Podobno
pomysł na powieść przyszedł autorowi, kiedy zbiegiem nieszczęśliwych wypadków
jego, rzekomo wiodąca rozwiązły tryb życia, żona została nocą napadnięta przez czterech
amerykańskich dezerterów, brutalnie pobita i okradziona. Nie potrafię sobie
wyobrazić, jak straszne było to dla Burgessa przeżycie i skłonny jestem dać
wiarę, że trauma ta popchnęła go do napisania A Clockwork Orange. Pisanie powieści mogło być sposobem na
poradzenie sobie z tym nieprzyjemnym epizodem. Wskutek nieszczęśliwego zbiegu
okoliczności żona Burgessa poroniła. Wbrew obiegowej opinii jednak nie umarła
wskutek odniesionych obrażeń, tylko prawie 25 lat później, a przyczyną zgonu
miała być marskość wątroby.
Mimo
że A Clockwork Orange zajmuje
zaszczytne miejsce w klubie klasyków, to nie potrafię oprzeć się stwierdzeniu,
że mało dystopii w tej dystopii. Poza moralnym rozpasaniem, wizją, że w
przyszłości na ulicach zapanują bandyci i epatowaniem wulgaryzmami oraz
przemocą dzieło Burgessa ma do zaoferowania niewiele. Cyberpunk, który również
jest dystopijny także pokazuje czytelnikowi świat, w którym rządzi przemoc i obowiązuje
prawo silniejszego, ale robi też coś ponadto, upatrując moralnego rozkładu człowieka
w istnieniu zaawansowanej technologii. A
Clockwork Orange? Jeno krew, przemoc, gwałt, wulgarność, jakby jedynym
celem powieści było zaszokować odbiorcę i niewykluczone, że taki zamysł
faktycznie w procesie twórczym towarzyszył Burgessowi. Dystopia rozpościera się
tutaj na płaszczyźnie społecznej. Z wyczynów Alexa i jego kolegów wyłania się
brak empatii, odwrócenie się od człowieczeństwa i wręcz zezwierzęcenie,
skonsumowanie inteligencji przez animalistyczne instynkty. Dystopijnego
charakteru utworu można tez upatrywać w warstwie lingwistycznej. Język z A Clockwork Orange jest bowiem odwzorowaniem
najgorszego koszmaru purystów. Należy w tym miejscu autorowi oddać sprawiedliwość,
że powieść to niezwykle ciekawy eksperyment językowy, który z pewnością był
jest i będzie nie lada gratką dla osób zajmujących się przekładem lub
lingwistyką.
Powieść
ma także morał, nieco płytki jak na mój gust, ale jednak ma, morał, u którego
podstawy leży mentalna podróż młodego antybohatera i jego rehabilitacja. Po
wyjściu z więzienia i „odkupieniu win” Alex zdaje sobie sprawę, że nie chce już
brać udziału w eskapadach z kolegami, a spowodowane to jest wstąpieniem w
dorosłość i przemyśleniami, jakie bohatera z tej okazji dopadają. Z uwagi na tę
metamorfozę A Clockwork Orange można
określić także mianem powieści drogi, gdyż naznaczony wieloma apatycznymi
doświadczeniami Alex w końcu odwraca się od świata przestępczego, co daję
nadzieję na poczynienie pierwszych kroków w humanizm i dorosłe, chciałoby się
powiedzieć, normalne życie. Dzieło Brugessa jest więc także opowieścią o
błędach młodości i tym, jak nieprzemyślane decyzje mogą zaważyć o przyszłości. No
i wreszcie sedno: człowieczeństwo zachowamy tylko wtedy, gdy jesteśmy wolni – nawet
jeśli ta wolność prowadzi nas do zadawania innym bezsensownego cierpienia.
Liczy się wolność wyboru, zdaje się powiadać Burgess. Postawę tę w powieści
reprezentuje więzienny duchowny.
Warto
zauważyć, że dzieło podzielone jest na trzy części, z czego każda ma siedem
rozdziałów, co razem daje liczbę 21. To także wiek, w którym w Ameryce uzyskuje
się pełnoletniość i, przynajmniej teoretycznie, staje się dojrzałym człowiekiem.
„Numerologia” ta nie jest przypadkowa. Ostatni, dwudziesty pierwszy rozdział w
gruncie rzeczy rehabilituje bohatera. Boli natomiast fakt, że w Stanach
Zjednoczonych powieść Burgessa wyszła w okrojonej wersji, w której ostatniego
rozdziału nie było, co całkowicie zmienia wymowę utworu. Rozdział dwudziesty kończy
się bowiem słowami „Byłem wyleczony jak trza.”, co sugeruje, że droga Alexa
prowadziła donikąd i wróci on na ścieżkę przestępczą, a czytając wersję
oryginalną, zawierającą dwadzieścia jeden rozdziałów wiemy, że tak nie jest. Alex
postanawia odmienić swoje życie. Amerykańska dwudziestorozdziałowa wersja
oferuje więc czytelnikowi obraz niepełny i zafałszowany. Na podstawie takiej
właśnie, okrojonej wersji powstał film Stanleya Kubricka z 1971 roku. Trochę szkoda.
W
A Clockwork Orange znajdziecie
przemoc, gwałt, wulgaryzmy i więcej przemocy. Raczej nie jest to książka do
poduszki, ani dla osób o słabszych nerwach. Tekst występuje w dwu wersjach. Wersja
R zawiera slang oparty o rusycyzmy, wersja A natomiast o anglicyzmy, przy czym
ta druga określana jest jako bliższa współczesnemu odbiorcy. Na polskim rynku
wydawniczym funkcjonują oba przekłady. „Mechaniczna Pomarańcza” to wersja R
„Nakręcana pomarańcza” natomiast to wersja A.
Jestem
po lekturze wersji R oraz A. Wersja R opatrzona była dwoma świetnymi posłowiami
tłumacza książki – Roberta Stillera. I choć autora posłowia momentami cechuje
buta i protekcjonalność, to nie można mu odmówić wykonania wspaniałej roboty na
płaszczyźnie przekładu. Ponadto w obu posłowiach Stiller pisze niezwykle
ciekawe rzeczy na temat samego Burgessa, jego twórczości i inspiracji,
tendencji rozwojowych języka polskiego lub chociażby rusyfikacji polszczyzny, która
odbywała się przed laty za sprawą „przyjaźni” polsko-radzieckiej i nie tylko.
A Clockwork Orange nie powala fabułą, umówmy się. Warto
jednak sprawdzić to dzieło, odstawić na bok emocje, nie angażować się zbytnio w
wyczyny młodego antybohatera, tylko zanurzyć się w oryginalną warstwę
lingwistyczną. To ona bodaj zagrzała A
Clockwork Orange miejsce w kanonie.
Wybrane
określenia slangowe z wersji R
fifka
– dziewczyna
horror
szoł – strasznie świetnie
hojdy
bojdy – bzdury
głaz
– oko
grudki
– piersi
hapnąć
się – zdarzyć się
japsko
– usta
dycholatka
– dziesięcioletnia dziewczynka
baszka
– głowa
borba
– walka
Źródła:
1. Brugess A. Mechaniczna Pomarańcza. Kraków, 2017.
2. Brugess A. Nakręcana Pomarańcza. Kraków, 2016.
3. Stiller R. Kilka sprężyn z nakręcanej pomarańczy. Posłowie w: Burgess A. Mechaniczna Pomarańcza. Kraków, 2017.
4. Stiller R. Burgess a sprawa polska. Posłowie w: Burgess A. Mechaniczna Pomarańcza. Kraków, 2017.
5. Burgess A. Nakręcana pomarańcza na nowo wyssana. Wstęp do nowego wydania amerykańskiego w: Burgess A. Nakręcana
Pomarańcza. Kraków, 2016.
6. Leś M. Pomieszanie języków i pierwszy kontakt. O językach sztucznych w
fantastyce naukowej. https://repozytorium.uwb.edu.pl/jspui/bitstream/11320/1085/1/BAJ_13_Les.pdf
7.
https://en.wikipedia.org/wiki/Nadsat
8. https://en.wikipedia.org/wiki/A_Clockwork_Orange_(novel)
Prześlij komentarz
4 Komentarze
Stiller już taki jest, jego posłowia brzmią czasami wręcz zabawnie, ale bie odbiera to mu geniuszu. Książki niestety nie czytałam, a filmu przywoływać nie będę. Zastanawia mnie tylko, dlaczego tak szeroko rozwodzisz się nas przynależnością gatunkową?
OdpowiedzUsuńCześć, dzięki za komentarz! :)
UsuńKsiążkę warto, myślę, nadrobić i to w dwu wersjach, polecam. Film jest, jaki jest, co najwyżej średni, ale dobry dla kogoś, kto po lekturze odczuwa niedosyt.
Co do Twojego pytania, to literatura fantastyczno naukowa, mimo, że jest jedną z trzech gałęzi fantastyki (fantasy, fantastyka grozy, fantastyka naukowa) to również ma swoje podgatunki. I tak na przykład mamy hard sci-fi, soft sci-fi, antyutopię, dystopię, space operę, postapo, historię alternatywną, fikcję polityczną i inne. W obrębie tych podgatunków również zachodzą podziały. Np. cyberpunk wywodzi się od dystopii, od cyberpunku zaś post-cyberpunk, kuzynami cyberpunku są na przykład steampunk lub clockpunk. Schodzimy coraz niżej i coraz głębiej. Ale tu nie chodzi tylko o gatunek. Również o motywy przewodnie danych dzieł i problematykę, którą poruszają.
Problem jest jednak taki, że nigdzie nie znalazłem jakiejś legitnej typologii fantastyki naukowej, legitnej, to znaczy sporządzonej na przykład przez zespół literaturoznawców. Dlatego zacząłem pracować nad własną.
Swoją typologię buduję, bo uważam, że powiedzenie "science fiction" lub "fantastyka naukowa" to za mało, to zbyt ogólne określenie i w gruncie rzeczy niewiele mówiące czytelnikowi, bo można się po nim spodziewać absolutnie wszystkiego. Co innego gdy mówimy "dystopia" lub "antyutopia", to już daje jakieś pojęcie, czego w utworze można się spodziewać. Książki Lema z nurtu socjologicznej fantastyki naukowej znacznie różnią się od "Roku 1984" Orwella, który jest ewidentnie fikcją polityczną, na przykład "451 stopni Fahrenheita" Bradbury'ego to bardziej dystopia, choć elementy fikcji politycznej majaczą gdzieś na drugim planie. Książki Waltera Tevisa "Człowiek, który spadł na Ziemię" i "Przedrzeźniacz" na przykład, zaliczyłbym do humanistycznej fantastyki naukowej. Sci-fi ma wiele oblicz i myślę, że warto je uwypuklać, zamiast wrzucać wszystko do jednego worka.
Zdaje sobie sprawę, że dla niektórych czytelników takie rozdrabnianie się może być zbędne, ja jednak widzę w tym sens. Kiedy ktoś mówi "poleć mi jakieś dobre sci-fi" to zastanawiam się, czego konkretnie mój rozmówca oczekuje. Podróży na inne planety i spektakularnych bitew kosmicznych? Wizji złego państwa? Historii o moralnym rozkładzie społeczeństw? Niepokojącej wizji przyszłości? Powieści ekologicznej? A może śmiertelnie poważnej relacji ze spotkania z obcą cywilizacją lub nieznanym fenomenem fizycznym, która spisał świadek tamtych wydarzeń? Stąd te moje rozważania nad przynależnością gatunkową głównie się biorą.
Pozdrawiam! :)
Kojarzę tytuł, ale jakoś nigdy mnie do tego nie ciągnęło. Zmieniło się po przeczytaniu twojego wpisu ;)
OdpowiedzUsuńWitaj, dziękuję za komentarz.
UsuńCieszę się, że Cię zachęciłem. Koniecznie napisz w komentarzu o swoich wrażeniach, jak przeczytasz! Miłej lektury!