Zbliża
się międzygwiezdna wojna między ludźmi a obcą cywilizacją. Ludzkość
przygotowuje swoją ostateczną broń, a jest nią sześcioletni chłopiec z
zadatkami na geniusza wojskowego. Od niego zależeć będzie, jak potoczą się losy
ludzkiej rasy. Z powodu przeludnienia panuje zasada, że nie wolno mieć więcej
niż dwójki dzieci. Ender Wiggin jest trzecim genialnym dzieckiem pewnego
małżeństwa. Jego starsze rodzeństwo – Peter i Valentine – również przejawiało
geniusz, ale nie zakwalifikowało się do roli stratega wojskowego, ponieważ brat
okazał się sadystą, a siostra miała zbyt dużo empatii. Pewnego dnia do domu
państwa Wigginów przychodzi oficer Międzynarodowej Floty i proponuje ich
najmłodszemu synowi rozpoczęcie edukacji w Szkole Bojowej. Nauka ma rozwinąć
ukryte talenty chłopca i przygotować go do obrony ludzkości w przyszłości.
Początek
powieści zapowiadał się bardzo obiecująco, sugerował całkiem dobrą i prawdziwą
psychologicznie historię genialnego bohatera, który w swym geniuszu cierpieć
będzie samotność i wyobcowanie. Był ogromny potencjał ku temu, aby powieść
Carda stała się psychologicznym studium jednostki wybitnej, ale odrzuconej
przez społeczeństwo, a przez to wielce nieszczęśliwej, i to wszystko w
fantastyczno-naukowej oprawie.
Główny
bohater rozpoczyna naukę w Szkole Bojowej na orbicie Ziemi, w której naturalnie
jest więcej dobrze rokujących dzieci. Niektórzy nienawidzą Wiggina za jego geniusz.
Taki stan rzeczy nie trwa zbyt długo, chłopiec bowiem bardzo szybko zaczyna
zdobywać przyjaciół. Raptownie sześciolatek staje się wybrańcem, za którym
niemal wszyscy pragną podążać, a czytelnik zaczyna rozumieć, że nie trzyma w
ręce powieści z wiarygodnym bohaterem, tylko takim, którego kreacja uległa drastycznym
uproszczeniom charakterologicznym oraz spłaszczeniu wskutek idealizacji. Ten
błąd pogrzebał szansę na stworzenie obiecującej historii o wyobcowanym i
nieszczęśliwym geniuszu, a tak dobry pomysł na powieść przepadł.
Czytając
o osiągnięciach Endera, łatwo zorientować się, że cokolwiek złego by się nie
działo, to nie ma się czym martwić, ponieważ Wiggin bez najmniejszej szkody
wybrnie z każdej sytuacji i rozwiąże wszystkie problemy. Z tego też powodu
trudno, aby powieść mogła w jakikolwiek sposób kogokolwiek zaskoczyć. Istnieją
poważne przesłanki, aby głównego bohatera zakwalifikować jako Garego Stu, a to
z kolei sprzyja odczuwaniu względem bohatera złości, ponieważ nie da się
czerpać przyjemności z powieści, która nie spiętrza przed postaciami trudności.
„Gra Endera” oferuje bohaterowi jakieś wyzwanie, ale jego geniusz natychmiast je
niweluje. Ender w całej swojej idealności jest jednocześnie pusty, płaski,
miałki, nijaki, bo nie ma nic do zaoferowania czytelnikowi ponad swój geniusz,
który zresztą jest tylko pozorny.
W
opozycji do własnego geniuszu ma Ender sztucznie eksponowane wady, które mają go
uczłowieczyć, ale to próżny wysiłek ze strony autora, bo kreacja postaci
została już popsuta i zrealizowana tak, aby niemożliwym było osiąganie jakiejkolwiek
przyjemności z lektury, odczuwanie napięcia, niebezpieczeństwa. Geniusz i
zaradność Endera sprawiają, że niemożliwym jest również postawienie akcji na
ostrzu noża, stworzenie jakiegokolwiek cliffhangera.
Stąd odczuwanie frustracji i złości na książkę staje się naturalną reakcją.
Zamiast kibicować bohaterowi, chciałoby się, żeby w końcu przydarzyły mu się
jakieś przykrości. Jako czytelnicy chcielibyśmy czuć tego bohatera, postrzegać
go jako człowieka, a nie bez przerwy być świadkami jego boskości.
Jedynymi
opisanymi w książce zajęciami, na które uczęszcza Ender, są treningowe pojedynki
w nieważkości na specjalnie ku temu przygotowanej arenie. Dwie drużyny próbują
się wzajemnie wyeliminować, strzelając z zamrażających miotaczy. Wygrywa ta
drużyna, która jako pierwsza zamrozi przeciwników lub zdobędzie ich bazę. Tylko
w jaki sposób to ma kogokolwiek nauczyć dowodzenia statkami kosmicznymi w
trakcie bitwy kosmicznej? Przekładając to na naszą rzeczywistość: to tak, jakby
operator oddziału antyterrorystycznego miał nauczyć się dowodzić okrętami na
morzu lub koordynować natarcie pancerne, ćwicząc tylko odbijanie zakładników. To
nie ma żadnego sensu.
Poza
walkami na arenie Ender gra jeszcze w gry wideo, których przebieg podglądany
jest przez nauczycieli. Celem obserwacji jest lepsze poznanie osobowość chłopca
na bazie podejmowanych przez niego decyzji, aby upewnić się, że nadaje się on
na głównego stratega i obrońcę ludzkości. Ponadto chłopiec nie ma żadnych
innych zajęć. W jaki więc sposób miałby stać się wybitnym strategiem, grając w
gry wideo i brać udział w walkach w nieważkości? Nie powinien też – wymyślam
teraz – pobierać lekcji z nawigacji w kosmosie, koordynowania działań floty w
warunkach bojowych, taktyki kosmicznej czy chociażby astronomii albo
astronautyki?
Nie,
bo przecież powszechnie wiadomo, że strategiem, który wyratuje ludzkość w
najczarniejszej godzinie, staje się poprzez uskutecznianie team deathmatch w zero g. Ponownie: to nie ma żadnego sensu. Nawet jak
na gatunek soft science fiction,
który reprezentuje „Gra Endera”, to naiwne i naciągane do granic możliwości.
Styl
Carda jest powolny, ociężały, powściągliwy, mało obrazowy – wręcz nudny. Książka
po brzegi wypełniona jest opisami tego, jak przebiegają kolejne gry, symulacje
walki na arenie i utarczki Endera ze starszymi kolegami, którzy uważają, że
jako mądrala zadziera nosa i przez to go nienawidzą. Dialogi również nierzadko są
bezsensowne, pisane naiwnie i bez polotu. Żeby nie być gołosłownym: jest scena,
w której Ender daje po sobie poznać, że bawi go pułkownik Graff wiszący głową w
dół w warunkach zerowej grawitacji. Kiedy zły Graff pyta, co tak śmieszy
Endera, ten odpowiada zgodnie z prawdą, że Graff wisi głową w dół i to
śmieszne, bo w warunkach zerowej grawitacji kierunki są tylko pozorne. Po czym
Graff przyznaje Enderowi rację i beszta innych rekrutów, że żaden z nich nie
zwrócił na to wcześniej uwagi. Przedstawione zostaje to w taki sposób, jakby
miał to być jeden z wielu dowodów na geniusz Endera. Książka oferuje znacznie
więcej takich momentów. Główny bohater zauważa jakiś banał, lecz autor podnosi
ten banał do rangi rzeczy, którą tylko geniusz byłby w stanie spostrzec. Stąd
płynie szerokim strumieniem pozorność geniuszu Endera.
Głównej
fabuły jest jak na lekarstwo i naprawdę trudno przebrnąć przez kolejne partie
rozgrywek w nieważkości, które tak naprawdę nie mają żadnego znaczenia ani
innego celu dla bohatera, jak po raz kolejny dowieść jego zalet. Równie dobrze
można by je wyciąć i powieść niczego by nie straciła, bo na tym etapie o
zaletach Endera wiadomo już wszystko.
Mimo,
że bohaterowie są dziećmi w przedziale wiekowym między sześć a kilkanaście lat,
to wszyscy zachowują się jak dorośli, mówią jak dorośli, mają filozofię jak
dorośli. Brak wiarygodności ze strony autora w przedstawianiu dziecięcych
bohaterów sięga tak daleko, że w oczy natychmiast rzuca się narracyjny
dysonans.
Postacie,
które stanowią antagonistów dla Endera nie mają żadnych sensownych motywacji. Kieruje
nimi ślepa zazdrość i zwykła nienawiść – bez
celu ani szerszych, jakkolwiek nakreślonych pobudek. Antagoniści nie próbują
nawet manipulować Wigginem dla osiągnięcia własnych celów. I znowu:
uproszczenia charakterologiczne i spłaszczenie postaci.
Kolejną
godną uwagi sprawą jest uzdolnione rodzeństwo Endera, które na pewnym etapie fabuły
stwierdza, że będą pod pseudonimami pisać artykuły polityczne i manifesty do
sieci, aby uzyskać poparcie dla swoich tez i poglądów i przejąć władzę nad
światem. Nie jest to jednak eksponowane jako niewinna dziecięca zabawa, bo
dzieci mają przecież najróżniejsze – często głupawe – pomysły. To jest
przedstawione jako całkiem poważny wątek, umotywowany tym, że rodzeństwo Endera
jest równie genialne, co on sam. I – o zgrozo! – ten wątek jest sukcesywnie
rozwijany aż do końca powieści, a ostrze wewnętrznej niespójności uniwersum pcha
się pod żebra tak mocno, że łzy czarnej rozpaczy napływają do oczu.
Wrażenie,
że czytamy o dorosłych w skórach dzieci jest bardzo silne i sprawia, że w
pierwszej chwili recepcja tekstu przebiega bardzo nienaturalnie, a w drugiej czytelnik
zdaje sobie sprawę z tego, jak grubymi nićmi to wszystko jest szyte. Postacie
dorosłe można zliczyć na palcach jednej ręki. Ich znaczenie dla całej historii
jest bardzo marginalne. Momenty, w których występują i są istotne, to początki
rozdziałów, gdzie w pewnym sensie za kulisami jesteśmy świadkami tajnych rozmów
między dwoma osobami ze Szkoły Bojowej.
Nie
tylko bohaterowie cierpią wskutek braków warsztatowych autora. Świat wykreowany
przez Carda również jest dalece niespójny. Jeśli zbliża się wojna, to wiadomo,
że będą potrzebni żołnierze. Tymczasem jedno małżeństwo może mieć tylko dwójkę
dzieci, bo Ziemia jest przeludniona. Ludzkość jest w stanie zbudować wielki
kompleks orbitalny, ale już nie radzi sobie z przeludnieniem. Szkoła Bojowa
również funkcjonuje w zupełnym oderwaniu od reszty świata. Skoro udało się
wyszkolić dowódców, którzy w przeszłości już dwukrotnie odparli inwazje na
Ziemię, to gdzie są ci ludzie? Umarli co do jednego? Wątpliwe. Dlaczego nagle
potrzebny jest nowy dowódca, skoro nie dalej niż jedno czy dwa pokolenia wcześniej
byli wybitni stratedzy, którzy rozbili wrogą inwazję. Dlaczego inni kadeci mogą
bezkarnie grozić Enderowi śmiercią, skoro jest on taki ważny dla losów świata?
Czy w takim układzie Ender nie powinien być bez przerwy obserwowany i
ochraniany? Halo, panie Card, przecież od Endera zależy przyszłość rodzaju
ludzkiego! Gdzie są dorośli w tej szkole i dlaczego pozwalają starszym chłopcom
gnębić Endera? I co to w ogóle za pomysł, żeby oddawać losy całej cywilizacji w
ręce dzieci po kilkunastu miesiącach szkolenia, które przypomina team deathmatch z użyciem zamrażających
miotaczy, które to szkolenie nie ma absolutnie nic wspólnego z walką statków
kosmicznych w próżni? Gdzie są jacyś starzy, dostojni i doświadczeni
admirałowie, co zęby zjedli na walkach w poprzednich dwóch wojnach z obcymi? Jest
jeden taki bohater, lecz jego wpływ na fabułę jest jak ciążenie w głębokim
kosmosie – znikome.
W
powieści Carda niekiedy jeden nonsens pogania kolejny. Recepcja jego tekstu sukcesywnie
wymaga od czytelnika zawieszenia niewiary, bo niemal wszystko jest w nim naiwne,
nieprzemyślane i bez polotu. Zbyt wiele elementów w tej książce się ze sobą nie
klei lub klei się w niedorzeczny sposób. Emocjonalne wynurzenia bohatera są niewiarygodne
i płytkie do bólu, fabuła niezbyt porywająca, a poszczególne jej elementy
nierzadko wyssane z palca i niezgodne z opisanymi wcześniej elementami tego
uniwersum, warunkującymi jego funkcjonowanie.
Jedyna
rzecz, która może zadziałać, to końcowy twist.
Nie jest on wydumany, ale właśnie z tego powodu ma szanse pozostać poza
domysłami czytelnika aż do samego końca, bo – jak mawiają – pod latarnią
najciemniej.
„Gra
Endera” pierwszy raz została wydana w 1985 roku przez Tor Books. Powieść
uhonorowano nagrodami Nebula (1985)
oraz Hugo (1986). Padła też nominacja
do Locusa (1986). W Polsce pierwsze
wydanie ukazało się w roku 1991 nakładem wydawnictwa Editions Spotkania:
Fantastyka, w przekładzie Piotra Cholewy. Później „Gra Endera” była często wznawiana
przez różne wydawnictwa. Książka uchodzi już za klasyk w swoim gatunku, zarówno
w Polsce, jak i na świecie. Nie obyło się bez ostrych słów krytyki za
przedstawianie dzieci w roli żołnierzy oraz usprawiedliwianie przemocy wyższym
dobrem. W moim odczuciu krytyka ta jest jednak trochę nie na miejscu, ponieważ
„Grę Endera” po prostu trudno traktować poważnie.
Dla
kogo więc jest ta książka? Dla laików, którzy z tym gatunkiem wcześniej nie
mieli nic do czynienia i nie przeszkadza im brak konsekwencji ze strony autora.
Być może „Gra Endera” zainteresuje również młodszych i bardziej łatwowiernych czytelników,
którzy wciąż są na etapie kształtowania swojego gustu czytelniczego. Jest
szansa, że poprzez powieść Carda zainteresują się gatunkiem i w przyszłości
sięgną po poważniejsze, skłaniające do refleksji powieści. Dla osób, które
czytują fantastykę naukową i mają w planach „Grę Endera”, mam radę, aby omijać
tę książkę szerokim łukiem, bo szkoda czasu.
W
mojej opinii dzieło Carda to gorzkie nieporozumienie i wielkie rozczarowanie,
ponieważ wiedząc, że powieść zyskała wiele pochlebnych opinii, nastawiałem się
na prawdziwą ucztę wyobraźni, a poczułem się intelektualnie obrażony.
Betowała Sandra z http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/
Źródła
1. Card O. S. Gra Endera. Warszawa, 2013.
2. https://en.wikipedia.org/wiki/Ender%27s_Game
Prześlij komentarz
5 Komentarze
Wielkie westchnienie ulgi - tak mogę podsumować moją reakcję po lekturze Twojego posta, bowiem ja również kompletnie nie rozumiem fenomenu "Gry Endera". Znużenie odczuwane na przemian ze złością to faktycznie emocje, które najczęściej towarzyszyły mi w trakcie obcowania z płodem Carda.
OdpowiedzUsuńWitaj, dziękuję za komentarz.
UsuńJa również teraz odetchnąłem z ulgą przeczytawszy Twoje słowa, ponieważ widzę, że nie jestem w opinii osamotniony. "Gra Endera" cieszy się, dla mnie niezrozumiałą, renomą, mimo, iż jest to książka mocno przeciętna i dalece niedoskonała, absolutnie niezasługująca na miano klasyka literatury sci-fi i coś we mnie umiera za każdym razem, gdy widzę opinię, że "Gra Endera" to wielkie dzieło. Kiedyś zastanawiałem się nawet, czy z faktem, że "Gra Endera" została wydana, nie wiąże się czasem odmienność wyznaniowa Carda. Ameryka to przecież taki tolerancyjny kraj, że być może głupio byłoby powiedzieć "nie", komuś innego wyznania. Albo wydawcom puszczającym "Grę Endera" ktoś MDMA podaje :v
Dzięki!
Teraz czuję się głupia, bo czytałam "Endera" wcale nie na początku swojego zainteresowania tematyką s-f, a na pewno po Lemie, Dicku czy Simmonsie (i całej masie kiepskiej literatury), będąc czytelnikiem jeszcze szczenięcym, ale już nie dzieckiem - i bardzo mi się podobał. Lubię konwencję genialnych dzieci (na takich książkach się wychowywałam i mam sentyment), nie widzę powodu, by w każdej książce bohaterowie mieli być idealnie umotywowani psychologicznie. To znaczy - Ender absolutnie nie zachowuje się jak dziecko ani normalny człowiek, ale ja nie widzę powodu, by miał się tak zachowywać. To fikcja książkowa. Nie utożsamiałam się z bohaterem, ani go nie lubiłam, ani mu nie współczułam, ale książka wciągnęła mnie mocno jako opowieść o ludziach niezwykłych. Przeczytałam też kilka kolejnych części i Ender dalej jest w nich kimś niezwykłym, ponad światem, ponad ludźmi, podobnie jak jego rodzeństwo. Rozumiem tutaj motywację autora, żeby ukazać kogoś bardzo dla nas niezrozumiałego, no i skupić się na motywie obcych - stworzeń, których ludzie nie rozumieją, a z którymi muszą żyć - albo walczyć. Dalsze części mocno skupiają się na tej tematyce. Myślę, że pierwsza faktycznie Cardowi nie wyszła i bardziej funkcjonuje jako wstęp dla przyszłych rozważań. Aaale czytałam ją, jak wspominałam, dobre trzy lata temu, więc może moja recepcja byłaby dzisiaj inna.
OdpowiedzUsuńPS. Fajny blog, szukałam właśnie czegoś na poziomie o literaturze s-f. Sama czasami napiszę coś w temacie, ale dość rzadko (blog młody, więc jeszcze się nie dorobiłam zbyt wielu recenzji), nie mam warsztatu do takiej literatury, ale czytam i lubię ^^
UsuńWitaj, dziękuję za komentarz. Bardzo mi miło, że pozytywnie oceniasz moją pracę. :)
UsuńNawet jeśli nie brałbym w swojej opinii kreacji Endera pod uwagę to i tak miałbym wiele innych problemów z tą książką. Niemniej nie chcę Cię przekonywać, co do jej mankamentów. Jeśli czerpałaś lub nadal czerpiesz przyjemność z poznawania przygód Endera to świetnie, bo gusta są różne. W moje powieść Carda nie utrafiła. Dzięki! :)