Daniel
Brüks to żywa skamielina, biolog terenowy, niemający racji bytu w czasach, w których
biologia się zinformatyzowała. Poza tym, że interesuje go wspomniana nauka, mężczyzna
ma w swoim życiu epizod terrorystyczny i winien jest śmierci ponad siedmiu
tysięcy osób. Został zmanipulowany i wykorzystany przez pewne radykalne
ugrupowanie. Wskutek serii zaskakujących wypadków Brüks trafia na „Koronę
Cierniową”, statek kosmiczny – ten zmierza z misją do serca Układu Słonecznego.
W tej karkołomnej wyprawie, w której przetrwanie jest nagrodą pocieszenia, Daniel
mieć będzie kilku niezwykle osobliwych towarzyszy.
Na
pokładzie znajduje się między innymi pilotka, Rakshi Sengupta, obsesyjnie
poszukująca pewnego człowieka, bowiem zaprzysięgła mu krwawą zemstę. Jim Moore,
nazywany przez kompanów Pułkownikiem Masakrą, cierpi z powodu mającej miejsce
przed laty śmierci syna, po którym to zostały tylko niejasne, szeptane w eterze
komunikaty. Wśród załogi jest także Valerie – budząca grozę, a przynajmniej
silny dyskomfort, wampirzyca, której towarzyszy świta pozbawionych wolnej woli
zombie-ochroniarzy.
Dla
Brüksa cel misji jest równie tajemniczy, co członkowie załogi i autor bardzo
dobrze zdołał to oddać poprzez naszkicowanie dezorientacji bohatera. Do czego
to wszystko zmierza, zorientować się trudno, równie trudno odgadnąć przyczynę
ekspedycji, motywacje niektórych postaci i rozsupłać fabularny węzeł gordyjski.
Peter Watts bowiem wierzy w inteligencję i błyskotliwość swojego odbiorcy, zmuszając
go do myślenia, składania poszlak w fakty, niemal niczego nie podając na tacy.
Ponadto „Echopraksja” jest powieścią hard
science-fiction, co jeszcze wyżej podnosi poprzeczkę, ponieważ mnogość
terminów naukowych i solidna podbudowa metodologiczna również stanowią pewnego
rodzaju wyzwanie dla czytelnika. Stąd osoby mniej zaprawione w bojach z
fantastyką naukową mogą się poczuć jakby wrzucono ich w sam środek jakiejś
zawieruchy. Warto też zaznaczyć, że początek trochę się dłuży. Akcja rusza z
kopyta dopiero, gdy bohater odzyskuje przytomność na „Koronie Cierniowej”.
Mając
na uwadze powyższe, niełatwo czyta się „Echopraksję”. I choć styl nasączony
jest naukowym żargonem aż po brzegi, nie można Wattsowi zarzucić grafomaństwa
lub przerostu formy nad treścią. Wręcz przeciwnie, Kanadyjczyk piórem maluje
plastyczne, niemal filmowe obrazy, przez tekst płynie się gładko, a klimat
kosmicznej wyprawy i niebezpieczeństwa jakie ona implikuje da się poczuć w
miarę przewracania kartek. Poznawanie postaci i ich motywacji również wypada
całkiem interesująco, tym bardziej, że Watts ma dryg do tworzenia naprawdę
osobliwych indywiduów, co podkreślałem także w tekście na temat „Ślepowidzenia”
– poprzedniej powieści tego autora.
Watts
postanowił eksplorować nieco inny temat niż inteligencja kontra świadomość.
„Echopraksja” bowiem idzie w kierunku wolnej woli, prześlizguje się po
zagadnieniu wiary w boga w kontekście transcendentalizmu oraz obrazuje zakon
Dwuizbowców. Jego członkowie budują umysł zbiorowy, hive-mind, bazujący na wspólnej jaźni, wiedzy i konsensusie, stając
się poniekąd jedną istotą złożoną z wielu instancji.
Transcendentalizm,
w rozumieniu Emersona i Thoreau, którzy ów nurt filozoficzny zapoczątkowali, zakłada
indywidualizm oraz niezależność każdego człowieka w szeroko rozumianych
procesach poznawczych. Założenie to stoi w opozycji do zakonu Dwuizbowców i ich
modelu połączonej świadomości. Jest to więc pewien punkt wyjścia do dyskusji
lub indywidualnych rozważań na temat jaźni. Innym wątkiem jest poszukiwanie
przez Dwuizbowców boga między gwiazdami. Pisarz stawia też pytanie czy etycznie
i mądrze jest stawać ponad prawami ewolucji, co tyczy się genetycznego przywrócenia
przez człowieka gatunku wampirów. Jest to pewnym pociągnięciem dyskursu
rozpoczętego w „Ślepowidzeniu”
Ale
czy warto po tę powieść sięgnąć? Mam trochę problem z odpowiedzią na to
pytanie, odpowiem więc asekuracyjnie: i tak, i nie. I choć „Echopraksja” nawiązuje
do „Ślepowidzenia”, to nie jest jednak prequelem
ani sequelem, mimo że akcja osadzona
została kilka lat po wyprawie „Tezeusza”. Fabularnie „Echopraksję” ze
„Ślepowidzeniem” łączy tak niewiele, że trudno wskazać, jaka dokładnie jest
relacja między tymi dwoma powieściami. Pomostem łączącym obie książki jest
wątek Pułkownika Masakry i wiadomości od syna, ale to w zasadzie wszystko.
Konstrukcyjnie
jednak „Echopraksja” mocno czerpie ze „Ślepowidzenia”, pojawiają się już znane
motywy: budzący lęk wampir w załodze, gęsta atmosfera, elementy grozy lub
poczucie zamknięcia na statku, problematyka właściwa socjologicznej fantastyce
naukowej. Niech za przykład posłuży pomysł z wampirami. Jest on ciekawie
umotywowany przy pomocy narzędzi badawczych, pozostałe kwestie również zrealizowano
całkiem nieźle, ale miałem poczucie, że już to gdzieś widziałem, że to już było
– w „Ślepowidzeniu” oczywiście. Pod tym względem „Echopraksja” jest trochę
wtórna, wyłania się ten sam, lub przynajmniej podobny, szablon opowieści.
Natomiast
w kwestiach eksplorowanych tematów „Echopraksja” jest powiewem świeżości. Fabularnie
jednak to trochę kalka „Ślepowidzenia”, pojechanie zespołem schematów, które raz
się już sprawdziły, więc logicznie i bezpiecznie jest je zastosować ponownie.
Trochę szkoda, bo na płaszczyźnie fabuły dało się zrobić więcej niż popełnić
iterację.
Jeśli
ktoś nie czytał „Ślepowidzenia” to poczucie wtórności mu nie grozi. Poza tym wtórność
ta – należy podkreślić – nie jest całkowicie zabójcza dla całej książki. Wciąż
można się dobrze bawić przy czytaniu tej powieści, zależy od czytelnika. Jeden
odbiorca stwierdzi, że dobrze znowu zobaczyć znajome elementy, bo te skutecznie
budują klimat, inny uzna, iż oczekiwał czegoś zupełnie nowego i będzie
rozczarowany. W tym miejscu warto wspomnieć, że kolejność czytania obu książek
nie ma znaczenia, ze względu na wspomniane wyżej znikome powiązania fabularne,
jedną można czytać też bez znajomości drugiej.
Peter
Watts jest autorem, który chyba nie lubi tworzyć prostych historii. W jego
pisaniu zorientować się niekiedy trudno, bo szasta terminami naukowymi na lewo
i prawo, a w powieści bardzo niewiele czystej ekspozycji, wiele za to kwestii
naukowych opartych na autentycznych pracach badawczych. Na szczęście autor
pokusił się o ich wyjaśnienie na końcu książki, więc po przeczytaniu posłowia
nieco spraw się rozjaśnia.
„Echopraksja”
to, pod kątem recepcji, dość wymagająca lektura, która gatunkowo ociera się o
horror i dotyka kwestii psychologicznych, eksploruje problemy, dotyczące
procesów poznawczych, religii oraz tożsamości. Pod względem wymowy utworu i
filozofii ta historia to coś nowego. Fabularnie jednak nie do końca, bo ubrana
jest w utrwalone przez „Ślepowidzenie” schematy. Niemniej miło było wrócić na
sterylny pokład statku kosmicznego, w którego cieniach skrywa się nieobliczalny
drapieżnik.
Źródła
1. Watts P. Ślepowidzenie. Warszawa, 2013.
2. Watts P. Echopraksja. Warszawa, 2014
3. Watts P. Przypisy i bibliografia w: Watts P. Echopraksja. Warszawa, 2014
4. Watts P. Przypisy i źródła w: Watts P. Ślepowidzenie. Warszawa, 2013.
2. Watts P. Echopraksja. Warszawa, 2014
3. Watts P. Przypisy i bibliografia w: Watts P. Echopraksja. Warszawa, 2014
4. Watts P. Przypisy i źródła w: Watts P. Ślepowidzenie. Warszawa, 2013.
Prześlij komentarz
2 Komentarze
Pierwszy raz słyszę o tym autorze i jego twórczości. Bardzo mnie zaintrygowała ta książka i styl pisania Paula Wattsa, bo wnioskuję, że jest oryginalny.
OdpowiedzUsuńWarto się przełamać :)
Usuń