Proza Bradbury’ego zabiera czytelnika w bliżej nieokreśloną przyszłość, w której Stany Zjednoczone stały się supermocarstwem i zwyciężyły w kilku bezsensownych wojnach nuklearnych, a dzięki licznym dobrodziejstwom technologii stały się niemal nietykalne. Totalitarny rząd po cichu podporządkował sobie obywateli, doprowadzając do ich infantylizacji, a dokonał tego poprzez zdegradowanie pozycji intelektualizmu, zakazanie książek oraz dzięki środkom masowego przekazu – głównie interaktywnej telewizji i radiowej propagandzie.
Guy
Montag jest strażakiem, a jego praca nie polega jednak na gaszeniu pożarów,
lecz na ich wzniecaniu. Montag niszczy w ogniu źródło wszelkich nieszczęść i
smutków – książki. Są one bowiem poważnym zagrożeniem dla totalitarnego reżimu;
dostarczają wiedzy o świecie i życiu, prowadzą do emocjonalnych i estetycznych
przeżyć, przemycają idee, uczą samodzielnego myślenia i krytycyzmu. Dlatego nie
wolno ich czytać ani ich posiadać; są prawnie zakazane i czym prędzej niszczone
przez specjalnie przeszkolone oddziały strażaków. Każdy, kto książki posiada,
może być żywcem spalony razem z nimi lub surowo ukarany w inny sposób. Guy
Montag od lat nienawidzi książek i z przyjemnością je pali, nie zastanawiając
się nawet nad własnym postępowaniem. Pewnego dnia strażak spotyka sąsiadkę,
młodą dziewczynę imieniem Clarisse. Podczas niezobowiązującej pogawędki
Clarisse pyta strażaka, czy jest szczęśliwy. Niedługo potem w trakcie
interwencji Guy jest świadkiem samospalenia się pewnej kobiety, która wolała
umrzeć niż żyć z myślą, że spalono jej książki oraz cały dom. Po tym wydarzeniu
rozpoczyna się wewnętrzna transformacja strażaka, ponieważ zdaje on sobie
sprawę, że wcale nie zaznaje szczęścia w życiu.
Tempo
akcji jest adekwatne do niewielkich rozmiarów powieści. „451°
Fahrenheita” wydane przez Wydawnictwo MAG liczy sobie około 150 stron. Nie jest
to wielowątkowa książka z wiarygodnymi profilami psychologicznymi. Nie
powiedziałbym jednak, by postacie były płaskie lub całkiem wycięte z tektury. Owszem
– bohaterowie zostali poddani uproszczeniom, na pewnych płaszczyznach są
jednowymiarowi, ale wierzę iż autor liczył się z tym, że w tak krótkiej
historii nie ma miejsca na rozwijanie psychologii postaci. Stały się one
bardziej funkcjonalne, niżeli prawdziwe – służą fabule, spełniając określone
role i są personifikacją określonych postaw. Stąd trudno upatrywać w nich ludzi
z krwi i kości, bohaterów, w których skórę zdołamy wejść. Niemożność
utożsamienia się z postaciami stawia odbiorcę poniekąd z boku, dystansując go
względem kolejno realizowanych elementów fabuły. Dzięki temu zyskujemy możliwość
samodzielnej oceny sytuacji, bo nie targają nami emocje, targające na przykład
Guyem Montagiem.
Stylistycznie,
mimo niezbyt optymistycznych realiów, nie jest ciężko lub przytłaczająco, jak u
Orwella czy Huxleya. Z wyjątkiem sceny samospalenia Bradbury raczej nie buduje
klimatu poprzez epatowanie negatywnymi emocjami i drastycznymi obrazami. W dość
delikatny sposób opowiada o smutnym, pozbawionym humanizmu świecie, którego
mieszkańcy niemal wegetują, odurzeni ruchomymi obrazami, roztańczonymi na
matrycy telewizora. Prześlizgiwanie się wzrokiem po opisach w szarej tonacji,
dostarcza nawet przyjemnych wrażeń estetycznych, bo pióro autora jest lekkie, a
obserwowanie intelektualnego upadku ludzkości dość skutecznie potrząsa
czytelnikiem, wywołując całą gamę różnych emocji.
Powieść
naturalnie nosi znamiona dystopii, ale świat przedstawiony nie został zbyt
silnie zarysowany – niewiele tutaj szczegółów. W porównaniu do współczesnych
tekstów tego typu „451° Fahrenheita” prezentuje jedynie zarys i zasady,
na jakich świat funkcjonuje. Autor nie położył zbytniego nacisku na detale, zaoferował
czytelnikowi jedynie wycinek. Pokazał Bradbury, jak w postliterackiej i
posthumanistycznej rzeczywistości wygląda życie głównego bohatera i jego
najbliższego otoczenia, oraz to, jak przebiega duchowa przemiana strażaka,
spowodowana traumatycznym przeżyciem.
W
powieści nie chodzi bowiem o zwichnięte ideologie, ukryte podteksty polityczne
czy krytykę totalitaryzmu, jak u Orwella, choć nakreślony portret Ameryki można
śmiało nazwać totalitarnym. Wymową utworu Bradbury’ego zdaje się krytyka
mediów, a konkretnie telewizji. W powieści telewizja jest prawie jedynym
źródłem rozrywki i wiedzy o świecie. Wydaje się, że zamiarem autora było także zwrócenie
uwagi czytelnika na wagę literatury i szeroko pojętego humanizmu w kontekście współczesnej
cywilizacji.
Podobno
powieść była formą protestu przeciwko szerzącej się w latach pięćdziesiątych
dwudziestego wieku dysfunkcji amerykańskiego społeczeństwa. Poprzez „451° Fahrenheita” Bradbury, jako humanista i bibliofil, zaatakował – wtedy dynamicznie
rozwijającą się – telewizję i obarczył ją winą za drastyczny spadek
zainteresowania literaturą, który podobno dawał się obserwować w Stanach
Zjednoczonych tamtego okresu. Ponadto autor zarzucał telewizji bycie narzędziem
manipulacji i środkiem do zmieniania ludzi w bezrefleksyjne kukły, chłonące
każdą informację, co też przelał w powieść. Dziś łatwo zauważyć, że wizja autora
była trochę przesadzona, ponieważ obecnie książki mają więcej konkurentów niż w
czasach Brabury’ego, a wciąż po nie sięgamy.
Warto
zauważyć, że autora do napisania powieści popchnęły niepokoje na arenie międzynarodowej.
Książkę wydano sześć lat po rozpoczęciu zimnej wojny, kiedy na całym świecie
trwał wyścig zbrojeń a Stany Zjednoczone i ZSRR celowały do siebie z rakiet
atomowych. Wówczas kolejny globalny konflikt wydawał się prawie pewny. Żona
głównego bohatera natomiast stanowi personifikację otumanionego telewizją
amerykańskiego społeczeństwa. Mildred spędza wszystkie wolne chwile przed
ekranem, chłonąc tępą rozrywkę w postaci telenoweli lub wkłada do uszu
słuchawki i pozwala potokowi herców zatopić swój umysł w propagandowej toni.
Obrazuje Bradbury tutaj eskapizm, ucieczkę od myślenia, niechęć do rozmawiania
– bo bohaterka nawet nie potrafi przeprowadzić z własnym mężem niezobowiązującej
konwersacji – oraz alienację spowodowaną zanurzeniem się w świat mass mediów. Autor przestrzega także
przed totalitaryzmem, choć totalitaryzm w wydaniu Bradbury’ego jest wyjątkowo
łagodny. Nie daje się przyrównać do tego, który uwiecznił George Orwell w powieści
„Rok 1984”.
Wydaje
się, że trakcie procesu twórczego we wspomnieniach Bradbury’ego wciąż żywe
musiały być obrazy drugiej wojny światowej: hitlerowskie Niemcy, naziści palący
książki, imperializm cesarza Hirohito czy wreszcie terror w ZSRR za czasów
Stalina. Mając na uwadze burzliwą przeszłość, skąpaną w ogniach konfliktu, „451° Fahrenheita” zdaje się podkreślać również wagę dobrej edukacji, bez
której obywatele stają się znakomitym materiałem do formowania przez
totalitarne reżimy.
Genezę
tytułu stanowi temperatura, w której – według autora – spala się papier. Czy 451° Fahrenheita rzeczywiste wystarczy, żeby podpalić papier – tego
stwierdzić nie potrafię, ale tytuł niewątpliwie jest bardzo chwytliwy i
niepozbawiony znaczenia na tle całej opowieści, a sam motyw palenia książek zaś
stanowi dla autora (dla wielu czytelników pewnie też) przejaw najgorszego
rodzaju barbarzyństwa.
Książka
w powieści Bradbury’ego stała się symbolem indywidualizmu, utożsamieniem
swobody, wolności, dowodem samodzielnego myślenia, a także silnym wyrazem
sprzeciwu wobec kultury medialno-obrazkowej, która roznieca gwałtownie szerzące
się pożary głupoty w umysłach ludzi. Ponadto książka, jako przedmiot będący
nośnikiem wielu idei, stoi w opozycji do modelu świata, w którym ludziom
odbiera się możliwość dokonania wyboru. Poprzez dostarczenie tylko jednej,
słusznej możliwości, która ma być prostą drogą do uzyskania szczęścia zabija
się w ludziach myśl, że może istnieć coś innego, jakaś alternatywa.
Motyw
złożenia humanizmu na ołtarzu intelektualnej aberracji przywodzi na myśl tytuły
innych książek, które też prześlizgiwały się po tym temacie. „Przedrzeźniacz”
Waltera Tevisa, „Nowy Wspaniały Świat” Aldousa Huxleya czy „Rok 1984” George’a
Orwella. Niewątpliwie wszystkie te powieści mają wspólny mianownik, ale eksplorują
temat upadku humanizmu w inny sposób. Huxley uderza w tony genetyki i eugeniki,
wyjałowienia indywidualizmu na rzecz fanatycznego kolektywizmu, Orwell z kolei przedstawia
skrajną wizję złego państwa, Tevis zaś przybliża opanowany przez roboty świat,
pozbawiony intelektualnych rozrywek oraz świadectw kultury i sztuki jako umysłowego
dorobku człowieka.
„451° Fahrenheita” w oryginalne ukazało się w 1953 roku. W Polsce publikowane było
czterokrotnie. Pierwszy przekład Adama Kaski ukazał się w 1960 roku, nakładem
wydawnictwa Czytelnik. W 1993 roku w tym samym tłumaczeniu powieść wydało wydawnictwo
Alkazar. W 2008 roku publikacji podjęło się wydawnictwo Solaris w przekładzie
Iwony Michałowskiej i wreszcie w 2018 roku wydawnictwo MAG z przekładem Wojciecha
Szypuły, flagowego tłumacza serii „Uczta Wyobraźni”. Wydanie od MAG-a zdobi
obłędna okładka autorstwa artysty o ksywce Dark Crayon. Ogólnie wszystkie
okładki Artefaktów są dziełem Dark Crayona i wszystkie są obłędne, ale ta
wyjątkowo utrafiła w moje poczucie estetyki.
Powieść
ta jest już klasykiem i w pełni zasługuje na to miano. Warto sięgnąć i
nadrobić, jeśli ktoś jeszcze nie miał tej przyjemności. Mimo uproszczeń
charakterologicznych i funkcjonalnego podejścia autora do postaci, powieść
czyta się bardzo dobrze. Przesłanie Raya Bradbury’ego, już na wieki uwięzione
między stronami, jest ponadczasowe i uważam, że warto, aby każdy mógł
samodzielnie je zgłębić i przemyśleć. Abyśmy pewnego dnia nie zdali sobie
sprawy, że żyjemy w smutnym, pozbawionym literatury świecie.
Betowała Sandra z http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/
Źródła
2. Głażewski M. Dystopia albo ontologia Zło-bytu. Dostępny: https://repozytorium.ukw.edu.pl/bitstream/handle/item/652/Michal%20Glazewski%20Dystopia%20albo%20ontologia%20Zlo%20bytu.pdf?sequence=1&isAllowed=y
Betowała Sandra z http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/
Źródła
1. Bradbury R. 451° Fahrenheita. Warszawa, 2018.
2. Głażewski M. Dystopia albo ontologia Zło-bytu. Dostępny: https://repozytorium.ukw.edu.pl/bitstream/handle/item/652/Michal%20Glazewski%20Dystopia%20albo%20ontologia%20Zlo%20bytu.pdf?sequence=1&isAllowed=y
3. Chojnacka B. Ciarcińska K. Edukacja jako gwarancja szczęścia – od Utopii do Summerhill. Perspektywa filozoficzno-pedagogiczna. Dostępny: http://repozytorium.uni.wroc.pl/dlibra/publication/94649/edition/89292/content?ref=desc
Prześlij komentarz
4 Komentarze
Widzę, że sam również krótko po mnie sięgnąłeś po tę książkę. Moje odczucia po recenzji znasz i cieszę się, że podobnie ją odebrałeś :)
OdpowiedzUsuńWitaj, dziękuję za komentarz.
UsuńA owszem, zaraz po Tobie, choć od dawna miałem ją w planach. Przyznam jednak, że idę trochę Twoim tropem, ponieważ niedługo publikować będę tekst na temat "Wojny Światów". :D
Bardzo mnie to cieszy - choć nie mam tyle czasu, żeby czytać wszystkie recenzje, to uważnie śledzę i bardzo podoba mi się Twój blog :)
UsuńZresztą z polecenia Sandry, to trudno byłoby, żeby nie przypadł mi do gustu, a na dodatek dotyczy fantastyki :D
Dziękuję bardzo mi miło. Miło mi też że zajrzałeś i postanowiłeś napisać komentarz, każdy bardzo motywuje, bo początki trudne. Z Sandrą znamy się już kilka lat, razem zaczęliśmy blogować, ale rzuciłem to po jakimś czasie i Sandra mnie namówiła, żebym spróbował znowu i na razie nie żałuję. Fantastyka naukowa w ostatnich latach znalazła się w centrum moich czytelniczych zainteresowań, więc postawiłem tylko na niej się skoncentrować. Mam nadzieję, że częściej będzie zaglądać.
UsuńDzięki! :D