Wyobraź sobie pękające pod butami kości, obalone falą uderzeniową drzewa, ziemię, która nigdy już nie wyda plonu i nie przyjmie żadnej żywej istot, ludzi stojących jak rzeźby pośród wciąż gorącego pobojowiska i legiony Szarańczy – ogarniętych szałem wampirów poszukujących nowych ofiar. A wszystko to przez zachłyśnięcie się przez podły i krótkowzroczny gatunek ludzki technologią, której awaria w jednej sekundzie położyła kres cywilizacji. Franciszek Ellias, członek rodzinnej hiperkorporacji wraz ze swoją ukochaną androidką Luizą, dziećmi oraz świtą rusza do Zamku, twierdzy rodu Elliasów, ostatniego znanego mu bezpiecznego miejsca, aby tam, być może, powstrzymać pochód wampirów.

Debiutancka powieść Cezarego Zbierzchowskiego zatapia czytelnika w brutalnie pokaleczony technologiczną apokalipsą świat przyszłości. W początkowej fazie lektury powieść zapowiada się naprawdę smakowicie, gdyż autor znacznie popuścił wodze fantazji na płaszczyźnie światotwórczej i na pierwszy rzut oka widać, że zasady ontologiczne w dość jednoznaczny sposób odbiegają od standardów fantastyki naukowej, do jakich przyzwyczaił czytelników bardziej mainstreamowy nurt tego gatunku. Z czasem da się jednak dostrzec, że autor niewiele czasu poświęcił genezie świata, co nieco utrudnia zrozumienie jak bohaterowie znaleźli się w obecnym punkcie i jak doszło do ustanowienia statusu quo. Jednocześnie świat pełen jest rewelacji technologicznych, których działania niekiedy trudno się domyślić, a szafowanie frenami, granatami E i CEBAMI prędko budzi skojarzenia do gibsonowskiego technologicznego bełkotu, o który często oskarża się „Neuromancera”. Poza tym Zbierzchowski stylistycznie stoi dobrze, jego opisy są obrazowe i zwięzłe, trochę jak w oszczędnej w słowach prozie Rogera Zelaznego, okrojone ze zbędnego patosu, bez idealizowania bohaterów i pisania im usprawiedliwień, przez co ci wydają się dość ludzcy i wiarygodni, popełniający błędy oraz mający swoje słabości.  

Autor w sposób udany realizuje również elementy militarnego sci-fi zabierając czytelnika na futurystyczne pole bitwy które rządzi się nowymi, brutalnymi zasadami. Sceny przedstawiające horror walki tętnią kolorami, napisano je dynamicznie, plastycznie, ze szczyptą dramatyzmu, a dobre operowanie perspektywą zdecydowanie przybliża te wydarzenia czytelnikowi, choć z pewnością nie poczujemy smutku w związku ze śmiercią bohaterów drugoplanowych, gdyż ci pełnią tylko rolę obdarzonych jednym, dwoma atrybutami figurantów.    

„Holocaust F” nie opowiada tylko o apokalipsie technologicznej, ale także humanistycznej i ekologicznej, o ludziach ostatecznie i nieodwracalnie zwyciężonych przez własne wynalazki. O ogarniętych głodem krwi wampirach sprowadzających opartą o przetrwanie egzystencję swoich ofiar do „zabij lub zostań zabity”. Obrazy zrujnowanej futurystycznym konfliktem planety przemawiają do wyobraźni i mogą pozostawiać czytelnika z poczuciem melancholii, a jednocześnie refleksją, że obecne tendencje rozwojowe prawie na pewno odbiją się naszej planecie czkawką, choć z pewnością nie będą tak dramatyczne jak w powieści Zbierzchowskiego.

Autor otwiera także dyskurs filozoficzny o naturze życia i śmierci oraz desperackiej próbie przeciwstawiania się tej drugiej przy użyciu szczątków technologii pozwalającej na przenoszenie umysłu i świadomości między ciałami, co budzić może silne skojarzenia do „Modyfikowanego Węgla” Richarda Morgana. W pesymistyczny obraz „Holocaustu F” odmalowany przez Zbierzchowskiego neonowymi barwami wkrada się też odrobina czasu na porównanie świadomości wytworzonej naturalnie i tej zaprojektowanej przez człowieka, a autor czyni to przy pomocy unaocznienia czytelnikowi romantycznej relacji Franciszka i Luizy.  

Mniej więcej trzy czwarte „Holocaustu F” czyta się bardzo dobrze, ale końcówka pozostawia wiele do życzenia. Zbierzchowski intencjonalnie lub nie od tego momentu zbija czytelnika z pantałyku, a im dalej w las, tym gorzej. Preludium do zakończenia równie dobrze mogłoby być wyrwane z japońskiego komiksu, a do tej pory dobrze realizowane elementy walki zamieniają się w groteskę ociekającą gore. W końcu pisarz przechodzi do mglistego zakończenia, które kładzie się przed czytelnikiem niczym zasłona dymna, mnożąc niejasności fabularne i nawet przy dobrych chęciach niełatwo pojąć, co właśnie zaszło.     

Stąd „Holocaust F” jest powieścią która zaczyna się dobrze i niezwykle ciekawie, osadzona jest w dość oryginalnym świecie (na którym jednak swe piętno odcisnęło „Ślepowidzenie” kanadyjskiego pisarza Peter Wattsa), dość długo podtrzymuje zainteresowanie czytelnika, mimo że Zbierzchowski niezbyt dobrze gra kartami spod szyldu „dawkowanie napięcia” i „zwroty akcji”, ale kończy się miałko, mgliście i bez werwy.

Czy więc „Holocaust F” to książka godna uwagi? Zdecydowanie tak. Na pewno warto spróbować zgłębić pokręcony koncept świata przedstawionego, choć ten momentami bywa trudny do strawienia, dość łatwo natomiast jest wybaczyć autorowi nieliczne potknięcia, wynikające z błędnej interpretacji niektórych elementów hard sci-fi na przykład udziwnienia językowe, ale z pewnością nie ma co się nastawiać na dzieło, które ma potencjał aby zrewolucjonizować polską fantastykę naukową.

Źródła:

1. Zbierzchowski C. Holocaust F. Warszawa, 2019.