„Otchłań bez snów” to moje pierwsze spotkanie z twórczością Petera F. Hamiltona i jest to spotkanie w miarę udane. Nie powiem, abym się nudził, „Otchłań bez snów” dostarczyła mi sporo dobrej rozrywki i skutecznie zajmowała mój umysł przez kilka dni, ale nie dała mi zbyt wiele tego, co w fantastyce naukowej lubię najbardziej, to znaczy punktu zapalnego do snucia licznych refleksji filozoficznych na temat człowieka, jego miejsca we wszechświecie i przyszłości rodzaju ludzkiego. Niemniej! Wciąż bawiłem się bardzo dobrze i uznaję powieść Hamiltona za nieco lżejszą, pozbawioną ciężaru gatunkowego, wielowątkową historię z ciekawym światem i całkiem nieźle zarysowanymi postaciami.     

„Otchłań bez snów” to pierwsza część dylogii „Kroniki Upadłych”. Druga książka z tego cyklu nosi tytuł „Noc bez gwiazd” i rozwija wątki i historie opowiedziane w części poprzedniej.  

Jest rok 3326, ludzie opanowali podróże międzygwiezdne, skolonizowali wiele światów, posługują się wysoce zaawansowaną technologią i wreszcie zrozumieli, że nie są jedynymi inteligentnymi istotami we wszechświecie. Raielowie to rasa obcych, którzy nazywają siebie strażnikami Pustki. Pustka zaś to tajemniczy obszar w pobliżu jądra galaktyki, który może się rozrastać i pochłaniać inne światy. Stąd Pustka stanowi zagrożenie dla życia w galaktyce.

Powieść otwiera kalendarium. To ciekawy dodatek dla czytelnika, który nie lubi być po prostu wrzucony do obcego świata. Dzięki kalendarium można zorientować się nieco w chronologii przedstawionego uniwersum i rachubie czasu. Jest też mapa planety, na której toczy się ogromna część akcji. Mapa to miły dodatek, ale na dłuższą metę pozbawiony znaczenia. Jest też lista postaci! Nie wiem, czy to u Hamiltona norma, ale osobiście nie widzę potrzeby robienia listy bohaterów, bo nie ma ich aż tylu, żeby mieć jakieś problemy z ich zapamiętaniem.

Akcja książki rozpoczyna się od dość sztampowego, acz mającego duży potencjał realizacyjny motywu: chodzi tu oczywiście o pierwszy kontakt. Zagubieni astronauci natykają się na dziwne struktury w przestrzeni kosmicznej, które mogą być dziełem obcej cywilizacji i postanawiają je lepiej zbadać. Poznajemy załogantkę Laurę, za pośrednictwem której autor wprowadza nas do swojego świata. Laura jest postacią silną, zaradną, ale nieidealizowaną, bo posiadającą również pewne słabości. Jej wątek jest dość krótki, ale ciekawie napisany i stanowi punkt zawiązania akcji. To z niego bierze się wszystko to, co następuje później. W tej części Peter Hamilton całkiem nieźle operuje napięciem i wprowadza nieco atmosfery grozy. Jest energicznie, choć momentami nieco przewidywalnie, ale książka utrzymuje sensowne tempo i zaciekawia na tyle, aby przerzucić stronę. Wątek Laury stanowi dobre, choć nie idealne, otwarcie powieści. Zdecydowanym plusem jest to, że zaczynamy czytać i od razu jest interesująco.

Drugim bohaterem, którego poznajemy jest Nigel Sheldon, liczący sobie około 1300 lat Ziemianin, który przyczynił się do założenia Wspólnoty – konglomeratu światów zamieszkanych przez ludzi. Nigel wydaje się być nieco znudzonym życiem i niemal wszystkowiedzącym z racji swego wieku światowcem. Bierze udział w operacji przygotowanej przez Raielian, której celem jest Pustka. Nigel ma za zadanie ją zinfiltrować. Co przyniesie mu ta, zdaje się, karkołomna wyprawa? Ano, jak się okazuje, całkiem sporo, okazuje się bowiem, że ludzie nie są jedyną inteligentną rasą, jaką pochłonęła Pustka.

Zajmijmy się na moment wiekiem Nigela, podejdźmy do tematu w sposób czysto teoretyczny. Czy gdybyśmy mogli żyć tysiąc lat i więcej to czy byśmy chcieli? Czy mielibyśmy powód aby trwać na tym świecie przez tak długi czas? Co jeśli przestalibyśmy doceniać i szanować nasze życie i życie innych? Czy byłoby na tym świecie cokolwiek, co byłoby w stanie nas jeszcze jakkolwiek zachwycić lub zaskoczyć? Kto chciałby przez tak długie życie iść razem z nami? Może nikt? Może długowieczność oznaczałaby samotność? Myślę, że taka długowieczność byłaby większym zagrożeniem, niż szansą, ponieważ człowiek ma liczne tendencje destrukcyjne i skłonności do obracania dobrych rzeczy; możliwości, wynalazków i  technologii przeciwko sobie samemu.   

W powieści jest jeszcze trzeci bohater. Slvasta jest członkiem obronnej jednostki wojskowej na planecie Bienvenido, która znajduje się wewnątrz Pustki. Bienvenido od dawien dawna atakują istoty nazywane przez miejscowych Upadłymi. Slvasta ma za zadanie regularnie patrolować określone tereny w poszukiwaniu wroga, ale pewnego dnia wszystko w jego życiu się zmienia. Awansuje, staje się porucznikiem, następnie kapitanem aż w końcu dociera tak wysoko, że świat wielkiej i skomplikowanej polityki staje przed nim otworem. Wówczas wątek Slvasty rozkręca się na dobre. Slvasta to bohater z średniozamożnej klasy, niewątpliwie jest idealistą, charyzmatycznym człowiekiem czynu skłonnym do poświeceń, człowiekiem który wcześniej wiódł prosty i surowy żywot żołnierza, a teraz zmienia perspektywę, zaczyna patrzeć na żołnierskie życia zza biurka z mapą i staje w obliczu bezlitosnej biurokracji oraz zepsutego i niemoralnego systemu. Jego historia jest o ludzkiej bezsilności wobec skostniałej dominacji kapitanatu, który bezwzględnie rządzi planetą Bienvenido, bezsilności, która z czasem eskaluje w złość, ten zaś w potrzebę buntu przeciwko złemu państwu, które zdaje się istnieć tylko po to, by ciemiężyć swoim obywatelom. To w gruncie rzeczy dość smutna opowieść, a jej rdzeniem jest wielka polityka i machinacje zepsutych do szpiku kości elit. Wątek ten porusza również problem rozwarstwienia społecznego, kastowości, niewolnictwa warunkowanego genetycznie i licznych podziałów międzyludzkich. Jest więc w wątku Slvasty trochę ambicji Petera Hamiltona ku temu, aby zwrócić uwagę czytelnika na problemy typowe dla socjologicznej fantastyki naukowej i to jak najbardziej na plus. Tylko, że w tym wątku nie wszystko jest takie, jakim się wydaje i to też jest miła niespodzianka. Ponadto sam Slvasta po jakimś czasie zdaje staczać się ze wzgórza swoich ideałów w gardziel upadku moralnego, jego ideały ulegają wypaczeniu a pierwotny cel się rozmywa, co pokazuje, jak niszczycielska może być władza, jak strach przed jej utratą wiedzie do paranoi. Wątek ten jest dość ironiczny, ponieważ Slvasta staje się dokładnie tym, z czym postanowił walczyć. Moim zdaniem Peter Hamilton podjął tutaj próbę konfrontacji ludzkich imperatywów moralnych z upajającym, a w konsekwencji niszczycielskim statusem bycia u władzy.

Wszystkie wymienione wątki w pewnym momencie się schodzą i składają w logiczną całość, choć z początku może być trudno sobie wyobrazić, w jaki sposób Hamilton połączy te trzy, pozornie niezależne od siebie historie. Musze przyznać, że robi to całkiem zręcznie, co daje odbiorcy pełen obraz.  

Zauważyłem, że Hamilton zawiera w swojej książce niesamowicie wiele informacji o świecie przedstawionym. Momentami tak wiele, że czasem odnosiłem wrażenie, że nic bym nie stracił, gdyby autor podarował mi i sobie tych kilka kolejnych faktów dotyczących topografii terenu, rozkładu ulic w mieście czy charakteru hotelowych dekoracji. Niemniej nie uznaję tego za wadę, przedzieranie się przez gąszcz opisów niekiedy jest bardzo przyjemne i pomaga budować atmosferę. Niektórzy czytelnicy wręcz lubują się w doświadczaniu jak szczegółowo autor nakreślił świat przedstawiony. Ci odbiorcy z pewnością docenią drobiazgowość pisarza i jego umiejętności kreacji i ekspresji w powoływaniu do życia spójnego uniwersum. Ja również doceniam jego umiejętności w tej materii, ale mam też obserwację, że w powieści Hamiltona świat pełni rolę nadrzędną, to znaczy niesamowitość świata ciągnie tę opowieść trochę bardziej, niż bohaterowie.

Trudno mi wskazać, który wątek był najciekawszy. Wydaje mi się, że wszystkie po trochu były interesujące w swej szczytowej fazie, ale warto nadmienić, że akcja w powieści Hamiltona to sinusoida. Zaczyna się dobrze, potem odrobinę się wlecze, potem znowu się dzieje i tak na zmianę. Wątki polityczne z udziałem Slvasty z początku były ciekawe, a potem stały się trochę męczące na dłuższą metę, bo brakowało im dynamiki. Bohaterowie spotykają się planują swoje następne posunięcia i potem z reguły czyta się o rezultatach ich działań. Momentami też wydawały mi się odrobinę spłycone. W tej części Hamilton bardziej opisywał zamiast pokazywać. Trochę szkoda. Myślę, że dało się trochę ambitniej podejść do sprawy polityki.   

Mam dość srogą uwagę dotyczącą przekładu. Otóż niesamowicie ubodło mnie nieprzetłumaczenie angielskiego wyrazu „wormhole”, który oznacza po prostu „tunel czasoprzestrzenny”. Nie wiem, co się wydarzyło, ale w powieści mamy po prostu kilka „wormholów”. Nie wiem, dlaczego tak się stało, z jakim zamiarem nosił się tłumacz, ale angielski wyraz „wormhole” jest w pełni przetłumaczalny i nie widzę powodu, dla którego tłumacz zostawił "wormhole". W tekście dopatrzyłem się też trzech-czterech wpadek, które wymknęły się korekcie. Poza tym przez całość leci się całkiem przyjemnie.    

Hamilton zawiera w opowieści odniesienia do kultury popularnej, co jest, kolokwialnie mówiąc, fajnym zabiegiem, takim mrugnięciem okiem do uważnych czytelników. Na przykład wspominana jest planeta o nazwie Huxley Haven, na której wprowadzono warunkowanie genetyczne i uzyskano społeczeństwo bezgranicznie szczęśliwe. To wręcz łopatologiczne odniesienie do powieści „Nowy Wspaniały Świat” Aldousa Huxleya. Innym nawiązaniem może być nazwa „Eyrie”, co natychmiast obudziło we mnie skojarzenie do siedziby rodu Arrynów z „Gry o Tron” Georga R.R. Martina. W żartobliwym kontekście pojawia się też między innymi nawiązanie do „Mission: Impossible”. Pewnie takich smaczków jest więcej, choć niepodobna wyłapać je wszystkie w powieści liczącej sobie ponad siedemset stron.

„Otchłań bez snów” z pewnością nie pozostawi nas w ciężkim szoku po lekturze, ale na pewno pozwoli miło spędzić czas każdemu fanowi Petera Hamiltona, czytelnikowi nieco młodszemu, czy też czytelnikowi, który po prostu ceni sobie fantastykę naukową w nieco lżejszym wydaniu, takim nastawionym na akcję i przygodę, a nie filozoficzne refleksje i moralne dylematy. „Otchłań bez snów” to też książka dość uczciwa, ponieważ nie próbuje odbiorcy oszukiwać, że pełno w niej katalizatorów do głębokich przemyśleń.

Źródła:
1. Hamilton P. Otchłań bez snów. Poznań, 2017.