Mary Godwin wraz z przyszłym mężem Percym Bysshe Shelleyem, Johnem Polidorim oraz lordem Byronem odpoczywa w willi Diodati nad Jeziorem Genewskim. Jest 16 czerwca 1816 roku. Trwa rok bez lata, co jest bezpośrednim skutkiem erupcji wulkanu Tambora na wyspie Sumbawa na terenie dzisiejszej Indonezji. Ogromne ilości pyłu wulkanicznego dostały się wówczas do atmosfery i doprowadziły do zaistnienia anomalii pogodowych, a w wielu częściach świata odnotowano gwałtowne spadki średniej temperatury, nawet o trzy–cztery stopnie. Z powodu niesprzyjającej pogody towarzystwo spędza wieczór w domu i zabawia się, czytając „Fantasmagorie: czyli opowiadania o widmach, upiorach, duchach, zjawach”. Po godzinie duchów lord Byron proponuje zabawę literacką, której celem jest, aby każdy z uczestników wieczoru, w najbliższym czasie, stworzył opowiadanie grozy. Każdy podejmuje wyzwanie.

I tak oto powstaje „Frankenstein”. Tragiczna historia naukowca, który próbował oszukać śmierć. Wskutek prowadzenia wieloletnich poszukiwań doktor Frankenstein poznaje sekret, jak przywracać życie zmarłym, a nawet stworzyć człowieka idealnego. Zakres problematyki „Frankensteina” jest dość bogaty i nie da się go przybliżyć w zaledwie kilku zdaniach. Pisząc swoją powieść, Mary Shelley zagłębiała się bowiem w wiele problemów dotyczących ludzkiej natury i nauki.

Najlepiej w tym miejscu będzie wyjść od sylwetki samego doktora Wiktora Frankensteina, który swą edukacje zaczynał od dzieł fantastycznych i okultystycznych. Powzięta o kierunku edukacji decyzja ostatecznie doprowadziła Wiktora do śmiałego eksperymentu, który okazał się brzemienny w straszliwe konsekwencje. Frankenstein powołuje do życia istotę, nie tworzy jej jednak na swoje podobieństwo. Tworzy kreaturę wielce odrażającą, potwora, który wkrótce umyka z laboratorium.

W chwili powzięcia decyzji o stworzeniu stwora, Frankenstein w pewnym sensie rzuca wyzwanie bogu, który według chrześcijańskiego dogmatu stworzył świat i człowieka na nim. Wiktor Frankenstein zaczyna igrać ze stwórcą, sam siebie stawia w jego pozycji, tworząc istotę podobną do ludzkiej, lecz nie biorąc za nią żadnej odpowiedzialności. Frankenstein łamie prawa natury, generuje anomalię, stwora, który, choć posiada zalążek inteligencji i wykazuje ludzkie odruchy, skazany będzie na wieczne cierpienie i potępienie. Czy postępowanie doktora Frankensteina jest moralne? Myślę, że śmiało możemy odpowiedzieć na to pytanie: absolutnie nie. Nie myśli on bowiem o konsekwencjach eksperymentu, a jedynie o samym eksperymencie, umywając ręce od rezultatu i dalszych konsekwencji. Zdaje się, że Mary Shelley chciała w tym miejscu podjąć temat odpowiedzialności na kilka różnych sposobów. Pierwszą sprawą zdaje się odpowiedzialność za inne istoty ludzkie, które powołujemy do życia. Druga rzecz to naukowa odpowiedzialność za kierunek i osiągane rezultaty w pracy naukowej. Trzecią możliwością zdaje się być refleksja nad światem i chrześcijańskim dogmatem, w którym bóg tworzy Ziemie i człowieka obdarzonego wolną wolą, a następnie odwraca wzrok. Wiktor robi dokładnie to samo. Krytyka tego chrześcijańskiego dogmatu wydaje się to dość prawdopodobne, jeśli zwrócić uwagę na postępowość i liberalność poglądów Mary Shelley. Idąc tym tropem, łatwo w „Frankensteinie” dostrzec problematykę praw i obowiązków twórcy wobec dzieła, w tym przypadku aktu powołania do życia potwora przez doktora Frankensteina.

W utworze obecne jest także pytanie o naturę oraz genezę dobra i zła. Wiemy, że monstrum, które stworzył Wiktor Frankenstein w swoim laboratorium, choć odrażające z wyglądu, serce miało czyste, niczym kryształ. Przesłanek, aby uwierzyć w dobre intencje potwora wobec ludzi jest w powieści mnóstwo. Najpoważniejszą jest fragment opowieści, w którym stwór skryty w dobudowanej do domu szopie z ukrycia obserwuje codzienne życie pewnej rodziny. Poznaje język, zwyczaje, zasady życia społecznego, a z czasem utwierdza się w przekonaniu, że ma do czynienia z dobrymi ludźmi i zaczyna żywić do nich rodzinne uczucia. Wkrótce potajemnie pomaga w codziennych pracach, przynosi drewno lub dba o podwórze wokół domu. W rozmowach domownicy nazywają tajemniczego pomocnika dobrym duchem. Niebawem potwór dochodzi do wniosku, że pora się wreszcie ujawnić. Przekonany, że rodzina poznawszy się na jego dobrotliwej i łagodnej naturze, przymknie oko na odrażający wygląd i przyjmie go jak przyjaciela. Stwór podejmuje więc próbę zapoznania się z domownikami. Niestety, zostaje pobity i przepędzony. Wówczas rozpoczyna się w nim przemiana, kiełkuje w nim zło. Mimo odrażającej aparycji, stwór miał dobre serce, w najmniejszym stopniu nie był jednak potworem. To dopiero ludzki strach, obrzydzenie i odrzucenie sprawiły, że powołana do życia przez Frankensteina istota, stała się prawdziwym monstrum. Stąd wysnuć można pytanie o genezę dobra i zła. Czy rodzimy się dobrzy i szlachetni? A może w naszej naturze od zawsze leży gniew, zwada, przestrach przed szkaradą i nienawiść? Mary Shelley zdawała się skłaniać ku pierwszej możliwości. Dobroć i szlachetność jest w nas, w naszej naturze, zło natomiast jest nabyte, rozkład moralny następuje pod wpływem nieszczęść i traumatycznych przeżyć. „Frankensteina” można więc odczytywać jako filozoficzną debatę nad naturą genezą dobra i zła oraz źródłem obu idei.

Potwór, choć został wielokrotnie skrzywdzony przez ludzi, nie poddaje się tak łatwo nienawiści. Odnajduje swojego stwórcę i prosi go, by ten stworzył mu towarzyszkę, z którą przeżyje resztę swojego życia, z daleka od ludzkich siedlisk. Dla doktora Frankensteina przychodzi wówczas moment naukowej refleksji nad tym, co stworzył, uderza go także nagły przypływ odpowiedzialności, lecz w tej chwili jest już na to za późno. Frankenstein oznajmia, że nie uczyni zadość prośbie potwora. Dla stwora jest to moment, w którym przelała się czara goryczy, dokonuje się jego ostateczna transformacja w prawdziwego antagonistę. Obiecuje on swojemu stwórcy zamianę jego życia w piekło i obietnicy dotrzymuje.

W tym miejscu wprost nie sposób nie wspomnieć o konflikcie, który znajduje tragiczne zakończenie i próbie jego oceny moralnej. To lekkomyślność doktora Frankensteina i niepowstrzymana chęć doprowadzenia eksperymentu do końca uruchamia serię niefortunnych zdarzeń – co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Frankenstein decyduje się stworzyć istotę, która od pierwszych chwil swego istnienia będzie skazana na udrękę i samotność, a więc i permanentne nieszczęście, ze względu na własną szkaradność. Pasmo krzywd, jakie spotykają potwora, utwierdzają go w przekonaniu, że nie może liczyć na ludzi i ma nadzieję znaleźć szczęście w towarzyszce życia, o którą prosi swojego stwórcę. Jaki jest rezultat, już wiemy. Pytanie, czy potwór miał prawo o to prosić? Czy Frankenstein miał prawo odmówić? Trudno ocenić, moralno-etyczno-filozoficzne zawiłości obu tych decyzji. Wszak doktor Frankenstein odmówił, kierując się rozsądkiem, w obawie, że potwór i jego towarzyszka rozplenią się po całej ziemi, płodząc ohydne potomstwo, odmówił, mając na uwadze dobro całego gatunku ludzkiego, nie pokładał zaufania w szczerych pobudkach potwora. Czy potwór miał prawo wpaść w gniew? Oczywiście, jego stwórca, poniekąd ojciec, w pełni świadomie skazał go na jeszcze większą udrękę. Wówczas sprawy w „Frankensteinie” przybierają krwawy obrót. Powodowany pragnieniem zemsty potwór uśmierca drogie swojemu stwórcy osoby. Frankenstein natomiast poprzysięga ścigać potwora nawet na koniec świata, dopóki jeden z nich nie padnie trupem.

„Frankensteina” można więc odczytywać także jako opowieść o winie, karze, oraz zemście. Przy tym trudno jest ocenić moralność decyzji obu bohaterów, rozstrzygnąć, kto w tym konflikcie jest większym potworem i dlaczego, kto więcej wycierpiał i kto bardziej zasługuje na zemstę, a także ukojenie, które ów zemsta przyniesie. I najważniejsze: kto jest głównym sprawcą wszystkich nieszczęść. To dylemat moralny oddany przez autorkę pod indywidualną ocenę każdego czytelnika.

Mimo że „Frankenstein” docelowo miał być opowieścią grozy, to wiele w powieści Mary Shelley wątków obyczajowych, które zdecydowanie są na pierwszym planie przez większość czasu. Dzięki nim „Frankenstein” dość dobrze oddaje, jak sądzę, realia epoki, ukazuje życie i problemy ówczesnych ludzi. Do wątków obyczajowych można też zaliczyć emocjonalną drogę potwora, który z dobrotliwej i ufnej istoty zmienia się w okrutnika.

We „Frankensteinie” pobrzmiewają też wątki feministyczne, krytyka zwierzchnictwa mężczyzn nad kobietami, krytyka tłumienia kobiecej seksualności. Powieść wskazuje też na niemożność eliminacji kobiety z procesu stwarzania nowego życia. Być może Mary Shelley pragnęła zagrać na nosie osobom wyznającym antyfeministyczne poglądy i swoją powieścią pokazać, że rola kobiet jest wręcz fundamentalna dla istnienia naszej cywilizacji. Inna kwestia to to, że Wiktor Frankenstein, tworząc potwora stał się dla niego poniekąd ojcem. Stwór natomiast nigdy nie miał matki i nie doświadczył jej miłości. Można domniemywać, że potwór zszedł na złą drogę, bo nigdy nie zaznał troski, ani uczucia, a jak wiemy matka zwykle kocha bezwarunkowo, nawet wtedy, gdy jej dziecko cierpi wskutek jakiejś choroby lub defektu. Można więc postawić hipotezę, że potwór nie zboczyłby ze ścieżki prawości i szlachetności, gdyby otoczony był matczyną miłością.  

Innym powodem, dla którego Wiktor odmawia potworowi stworzenia życiowej towarzyski, jest obawa, że kobieta-potwór stanie się niezależna i nie zechce żyć z potworem. Wiktor ewidentnie boi się kobiecej niezależności, co stoi w zgodzie z duchem epoki i ewidentnie jest formą komentarza społecznego. W czasach Mary Shelley nie było mowy o kobiecej niezależności, choć Mary miała wiele szczęścia, ponieważ jej życiowy partner, a później mąż – Percy Bysshe Shelley – był feministą. Percy wspierał Mary w próbach literackich, redagował jej teksty i jeśli wierzyć źródłom, Mary i Percy tworzyli zgraną parę.

Inną sprawą jest fakt, że postacie kobiece we „Frankensteinie” niemal wcale nie występują, a jeśli już, to są bierne wobec wydarzeń, ich kreacje stereotypowe, a ogólna rola dla opowieści marginalna, nie mają żadnego wpływu na wydarzenia. Prawdopodobnie, Mary Shelley, intencjonalnie skupiła się jedynie na męskich postaciach, by pokazać, jak nieważne były kobiety w jej czasach, jak nikt się z nimi nie liczył w ówczesnym świecie. Są sensowne przesłanki, aby twierdzić, że uczyniła to, aby pokazać gorzką prawdę, ale i zmusić do refleksji nad takim stanem rzeczy.     

Trudno sobie wyobrazić, by Mary Shelley nie wyniosła z domu feministycznych poglądów. Jej matka, Mary Wollstonecraft, była jedną z pierwszych na świecie aktywistek feministycznych, niekiedy uznaje się ją za prekursorkę feminizmu. Wollstonecraft napisała książkę „Wołanie o prawa kobiety” (1792) , która niestety nie przypadła do gustu ówczesnym konserwatystom i nazywana była „propagowaniem kurestwa”. Wzorce, które Mary wyniosła z domu przeniosła potem do wspólnego życia z Percym. Shelleyowie podobno nie jadali mięsa, nie używali cukru, bo ten pochodził z niewolniczych plantacji, oboje czytali książki i wspólnie się edukowali.

We „Frankensteinie” obecne są także wątki, które można uznać za tragicznie autobiograficzne. Mary nie poznała matki, ponieważ ta zmarła w połogu. Przed napisaniem powieści Mary Shelley straciła dwójkę dzieci. Kilka lat po napisaniu „Frankensteina” owdowiała. Miała wówczas 24 lata. Jej mąż utonął w trakcie rejsu. W sumie czworo z pięciorga dzieci Mary Shelley umarło. Jedynie syn Percy Florence dożył wieku dorosłego. Niektóre tragiczne wydarzenia z życia pisarski mogły zostać przeniesione do „Frankensteina”. W powieści wszak Wiktor również traci wszystkie bliskie mu osoby. Opisanie licznych zgonów we „Frankensteinie” mogło być dla Mary Shelley próbą poradzenia sobie z traumą utraty dwójki dzieci.

Co ciekawe, we „Frankensteinie” nie ma szczegółowego opisu, jak przebiega praca doktora, nad ożywieniem potwora. Shelley nie przedstawiła czytelnikowi kolejnych etapów pracy, ale domniemywać można, że inspiracją stał się pewien publiczny eksperyment w Królewskim Kolegium Chirurgów, opisany potem w „The Times”. W 1803 roku, niejaki Luigi Aldini podłączył ogniwa Volty do zwłok skazanego na śmierć mordercy i przepuścił przez nie prąd elektryczny. Wówczas ciało zaczęło podrygiwać, mięśnie się napinały i rozluźniały. Stąd późniejsze wyobrażenia, że prąd elektryczny być może jest w stanie ożywiać martwą materię. Podobnym tropem poszły późniejsze adaptacje kinowe, bowiem filmowi Frankensteinowie ożywiali ciało przy pomocy skomplikowanej machiny zbierającej pioruny.

Pisarz Brian Aldiss uznaje „Frankensteina” za pierwszą powieść fantastyczno-naukową lub przynajmniej powieść zwiastującą pojawienie się tego gatunku. Ja jestem zdania, że powieść Mary Shelley istotnie jest powieścią fantastyczno-naukową. „Frankenstein” to wszak historia o niepowściągniętej ciekawości naukowej, która wiedzie bohatera ku zagładzie. „Frankenstein” eksploruje także wątek etyki i odpowiedzialności badawczej. Wszak Wiktor Frankenstein zdaje się w ogóle nie brać odpowiedzialności za swoje dzieło, wypiera się potwora, odcina się od tego, co stworzył i próbuje przed tym uciec i na jakiś czas mu się udaje. Moralny eskapizm w żaden sposób nie rozwiązuje jednak problemu, jedynie go odwleka w czasie i jednocześnie pogłębia, ponieważ Wiktor, niczym młody uczeń czarnoksiężnika, staje w obliczu większej siły, której nie potrafi okiełznać, siły, która prędko wymyka się spod kontroli. „Frankenstein” podnosi motyw etyki i granic eksperymentu, stojących w obliczu roszczeń poznawczych. Powieść Mary Shelley jest więc także moralizatorską opowieścią o konieczności brania odpowiedzialności za własne czyny, odkrycia naukowe i podjęte decyzje, a także o konieczności mierzenia sił na zamiary. Z tych zagadnień płynie fantastyczno-naukowy wydźwięk powieści.

Okoliczności powstania „Frankensteina” są równie niezwykłe, co sama książka, jej treść, problematyka oraz ponadczasowość, chciałoby się wręcz powiedzieć, jej nieśmiertelność. Mary Shelley ukończyła prace nad pierwszym wydaniem „Frankensteina” już w roku 1818.

„Frankenstein” początkowo został wydany jako dzieło anonimowe. Przez pewien czas nie było wiadomo, kto jest autorem dzieła i w tym momencie wrócimy na moment do tematu feminizmu, a raczej jego braku w czasach Mary Shelley. Otóż powieść zbierała różne recenzje. Opinie jednak zawsze zależne były od spekulacji na temat płci autora, bądź autorki. W przychylnych recenzjach niektórzy krytycy i recenzenci twierdzili, że książka jest świetna, toteż musi stać za nią mężczyzna. Inni natomiast wytykając powieści mankamenty i niedoróbki, zwalali to na karb płci pięknej, wskazując, że autorką z pewnością jest niedoświadczona pisarka. Nietrudno się dziwić takim osądom, to wszak znak tamtych, patriarchalnych czasów, niemniej dziś zaistnienie podobnego zjawiska byłoby z pewnością wielce bulwersujące. Autentycznie bulwersujący może być natomiast fakt, że po śmierci autorki, na jej nagrobku nie umieszczono nawet pół zdania informacji o tym, że była pisarką. W nekrologach można było znaleźć tylko informacje, że była córką Williama Godwina i Mary Wollstonecraft, a także wdową po Shelleyu, który cieszył się znacznie większą estymą w środowiskach literackich. Mary, nawet po śmierci, nie wyszła z cienia męża, ponieważ nie pozwoliły na to społeczne konwenanse.  

„Frankenstein” doczekał się całkiem sporej liczby adaptacji filmowych i teatralnych. Pierwszy film o Frankensteinie powstał już w 1910 roku. Adaptacja z 1931 roku zdobyła zdecydowanie największą popularność, natomiast za tą najwierniejsza uznaje się tą z 1994 roku, gdzie w rolę potwora wcielił się Robert De Niro.   

Doktor Frankenstein bywa nazywany współczesnym Prometeuszem. Jego historia ma wszak podobieństwa do mitu i niepokornym tytanie, który ulepił człowieka z gliny, skradł ogień z Olimpu, a potem poniósł karę za swoje uczynki. Czytając powieść Mary Shelley z łatwością zaobserwujemy te odniesienia do mitologii.   

Wydanie od Vesper zdobią ekspresjonistyczne drzeworyty Lynda Warda. Ilustracje z pewnością wzbogacają doświadczenie czytelnicze i pomagają w budowaniu nastroju. Dodatkowo, niniejsze wydanie opatrzone jest niezwykle szczegółowym i interesującym posłowiem, które napisał Maciej Płaza, będący również odpowiedzialny za dokonanie przekładu z języka angielskiego. Ponadto tom uzupełnia wstęp do trzeciego wydania. Co więcej! Na końcu znajdziemy też opowiadania grozy, będące efektem literackiej zabawy, zaproponowanej przez lorda Byrona.

„Frankenstein” to coś więcej, niż książka i stanowi o tym niezwykle bogata treść, która mam nadzieję, udało mi się nieco przybliżyć w tym nadzwyczajnie długim wpisie. Zachęcam do zapoznania się w dziełem Mary Shelley. Dziś powieść ta uchodzi za pozycję klasyczną i przełomową dla fantastyki naukowej. „Frankensteina” można czytać jako powieść obyczajową, powieść grozy lub z punktu widzenia osoby, która chce prześledzić rozwój science-fiction.     

Źródła
1. Shelley M. Frankenstein. Poznań, 2013.
2. Shelley M. Wstęp do trzeciego wydania Frankensteina (1831). Wstęp w: Shelley M. Frankenstein. Poznań, 2013.
3. Cieślak A. Golem czy postczłowiek? Transhumanizm z perspektywy nie-ludzkiej.  „Acta Humana” 4 (1/2013) s. 95-108.
4. Cieślak A. Golem. Między reifikacją i upodmiotowieniem. Rozprawa doktorska napisana pod kierunkiem prof. dr. hab. Przemysława Czaplińskiego. Zakład Antropologii Literatury. Poznań, 2017.
5. Płaza M. Galwaniczna alchemia i niebyt utracony. Posłowie w: Shelley M. Frankenstein. Poznań, 2013.   
6. https://www.bachelorandmaster.com/britishandamericanfiction/frankenstein-as-a-science-fiction.html
7. https://electrastreet.net/2014/11/monstrosity-and-feminism-in-frankenstein/
8. https://medium.com/@aylaoshea/the-fear-of-femaleness-how-frankenstein-acts-as-a-feminist-platform-bfd3dfdf5b02
9. https://study.com/academy/lesson/feminism-women-in-frankenstein.html
10. https://en.wikipedia.org/wiki/Frankenstein
11. https://en.wikipedia.org/wiki/Mary_Shelley