Czy potrafisz wyobrazić sobie świat, w którym niema niemal niczego, co kiedyś było ci znane? Świat, w którym łatwiej jest oblać się benzyną i podpalić niż dalej żyć? Nie? To zapraszam.

Na Ziemi pozostało niespełna dwadzieścia milionów ludzi. Niemal nie ma już muzyki, sztuki, sportu, ani relacji międzyludzkich, bo nikt ich nie potrzebuje. Książki idą na przemiał, a posiadanie ocalałych egzemplarzy jest prawnie zakazane i karane więzieniem. Ludzie nie znają miłości, nie rodzą się nowe dzieci. Dotyk albo zwykła rozmowa to pogwałcenie Zasady Prywatności, a pożądanie seksualne jest obrzydliwą zbrodnią. Prawie nikt nie potrafi ani czytać, ani pisać, a obecnie żyjący ludzie wychowywani są w specjalnie zaprojektowanych internatach, po których ukończeniu nie wiedzą nic o prawdziwym życiu, ani dawnych czasach. Nikt już nie potrzebuje piękna, wrażliwości, ani wrażeń estetycznych. Wystarczy syntetyczne jedzenie, gadające głowy w telewizji i narkotykowy odjazd, pomagający wymazać sprzed oczu obraz szarej rzeczywistości. Za wszystkim stoją stworzone przez człowieka roboty. Początkowo były towarzyszami i pomocnikami, ale z biegiem lat, z powodu lenistwa ludzie zaczęli powierzać im coraz więcej obowiązków i odpowiedzialnych zadań, tym samym stopniowo i nieświadomie zbywając się władzy. W końcu doszło do tego, że zapomniano, kto komu miał służyć i nastał nowy porządek.

Bob Spofforth jest najdoskonalszą maszyną, jaką kiedykolwiek stworzył człowiek, androidem Marki Dziewięć i pragnie tylko jednej rzeczy – własnej śmierci. Do tranzystorowego mózgu wraz z inteligencją i osobowością twórcy przeszczepiono mu także depresję, na którą cierpiał pierwowzór. Robert nie może jednak popełnić samobójstwa, bo uniemożliwia mu to zaimplementowane oprogramowanie. Android dzień po dniu mierzy się z nielubianą funkcją dziekana na nowojorskim uniwersytecie, a życie mija mu na obserwowaniu odurzonych soporami studentów, co spycha go w jeszcze głębszą melancholię. Pewnego dnia nadchodzi zmiana, Bob spotyka uzdolnionego młodego człowieka – Paula Bentleya, który samodzielnie nauczył się dawno zapomnianej sztuki czytania. Spofforth zleca Bentleyowi analizę napisów na niemych filmach, które stanowią dla młodego człowieka narzędzie poznawcze, prowadzące do przemyśleń i niepokojącej refleksji nad światem. Pewnego razu Paul odwiedza ogród zoologiczny i tam poznaje ukrywającą się przed robotami Mary Lou, która nie zażywa soporów. Wkrótce Paul i Mary zapałają miłością do literatury, muzyki, sztuki oraz do siebie nawzajem, mimo, że jest to prawnie zakazane i karane więzieniem.

„Przedrzeźniacz” to deprymująca historia o przyszłości, w której ludzkość przez własną głupotę i lenistwo utraciła tożsamość, pamięć o przeszłości oraz człowieczeństwo na rzecz wegetatywnej egzystencji, wypełnionej prostackimi rozrywkami. W umierającym świecie zagubionych idei kres ludzkości położony zostanie cicho i możliwie bezboleśnie. Ale czy na pewno?

Tevisowi dobrze udało się sportretować opustoszałą Amerykę i uchwycić smutek oraz melancholię, jakie z tej pustki zioną. Pustki, będącej świadectwem upadku ludzkości. Ponadto autor w umiejętny sposób skonfrontował człowieka z maszyną. Czy android Bob Spofforth, obdarzony emocjami i intelektem osoby z dawnych czasów nie jest momentami bardziej ludzki, niż mijani przez niego mieszkańcy Nowego Jorku, wiecznie naszpikowani soporami, żądni prostych rozrywek? I co to w ogóle znaczy w wizji Tevisa „być człowiekiem”? To pytania, na które każdy może sobie w czasie lektury już samodzielnie odpowiedzieć.

Świetnie wypada wątek humanistyczny. Paul i Mary Lou dzięki książkom i innym przejawom ludzkiego natchnienia poznają dawny, utracony dla nich na zawsze świat i w tym procesie poznawczym jest coś mistycznego. Z punktu widzenia odbiorcy – czytanie o tym, jak Paul wspólnie z Mary Lou próbują odgadnąć czym były, na przykład wiersze i po co je pisano ma w sobie jakiś osobliwy pierwiastek. Para kochanków jest trochę jak archeolodzy, odkopujący kolejne relikty pogrążonej w upadku cywilizacji i Tevis znakomicie oddał nastrój, a także emocje towarzyszące bohaterom w tychże momentach. Z tego humanistycznego wątku wyłania się moim zdaniem refleksja autora nad czasami, w których żył oraz pytanie, czy przyszłość; proste rozrywki, pęd życia, różnorakie przemiany społeczne nie odbiorą nam trudniejszej w recepcji i wymagającej większego zaangażowania literatury czy sztuki oraz zawartego w nich piękna.

Sądząc po innym dziele tego autora, powieści „Człowiek, który spadł na Ziemię”, Walter Tevis chyba nie spodziewał się po nas – ludzkości – że uda nam się wejść w dwudziesty pierwszy wiek. Jego wizje są bardzo negatywnie nacechowane, a ludzkość przedstawiana jest w nich jako nierozgarnięte małpy, siedzące na beczce z prochem, bawiące się zapałkami. Tevis pisał o rzeczach niewątpliwie strasznych, ale w zaskakująco subtelny sposób, jakby potrafił powściągnąć chęć do epatowania przemocą, czy skrajnie negatywnymi emocjami.

Widoczne w „Przedrzeźniaczu” są podobieństwa do powieści „Nowy Wspaniały Świat” Aldousa Huxleya, ponieważ wizje obu autorów wychodzą od idyllicznych przesłanek, które z czasem zgniły w antyutopię, bo coś, gdzieś po drodze poszło nie tak. Obaj pisarze uwzględniają w swoich książkach takie elementy jak będące drogą do eskapizmu narkotyki, proste hasła, które zastępują ludziom idee lub wyznaczają zasady życia społecznego, czy wreszcie presję społeczną na nieokazywanie emocji. Tevisa i Huxleya odróżnia to, co pojmowali za zagrożenie. Huxley wskazywał na genetykę, socjotechnikę i eugenikę, przestrzegał przed społeczeństwem centralnie planowanym, organizowanym przez stojące u szczytu drabiny społecznej elity. Autor „Przedrzeźniacza” natomiast swe spojrzenie skierował ku robotyce, sztucznej inteligencji, rozwojowi techniki oraz degradacji środowiska naturalnego. Dość wyraźnie z wizji Tevisa wyłania się też ostrzeżenie, że przyszłość może być zagrożeniem dla tradycyjnych wartości – które przecież stoją u podstaw naszej cywilizacji – a także gwoździem do trumny szeroko pojętego humanizmu. Im dalej w przyszłość, tym mniej ludzcy możemy się stać – przestrzega autor – co doskonale widać w aspekcie światotwórczym, do którego Tevis musiał przywiązywać wielką wagę. Autor przestrzega także przed piekłem analfabetyzmu i ogłupieniem prostymi rozrywkami. „Przedrzeźniacz” fantastycznie pokazuje również, jak łatwo władzy jest wziąć w posiadanie tępą, niewykształconą, szarą masę i zrobić z nią cokolwiek się chce, bo głupców łatwiej jest wodzić za nos.   

Powieść oferuje w pewnym sensie synkretyzm gatunkowy na płaszczyźnie estetycznej. Zasadniczo cała opowieść ma bardzo antyutopijny charakter, ale niekiedy elementy scenerii budzą silne skojarzenia do postapokaliptycznego krajobrazu; opustoszałe miasta i drogi, domy, mieszkania, sklepy pełne różnych artykułów. Na pewnym etapie lektury pojawia się zamknięta, ortodoksyjna społeczność katolicka, skupiona wokół zdobycznego egzemplarza biblii. Zbieraniny ludzi, poszukujące pocieszenia w świętej księdze w dniach ostatecznych to też motyw z nurtu postapokaliptycznego, całkiem dobrze w „Przedrzeźniaczu” pasującego.

Książka nie jest gruba, ale ze względu na styl, wykreowane uniwersum i postacie czyta się świetnie. Warto nadmienić, że bohaterowie zostali dość mocno uproszczeni. Na tak niewielkiej liczbie stron niemożliwym byłoby wspięcie się na wyżyny prawdziwych psychologicznie portretów, więc autor uczynił bohaterów orędownikami konkretnych postaw lub idei.

Myślę, że nawet nie będąc miłośnikiem gatunku, warto sięgnąć po tę książkę ze względu na zawarte w niej refleksje na temat moralnej kondycji ludzkości i przesłanie, że bez pamięci o przeszłości, zagubimy się w przyszłości.


Źródła

1. Tevis W. Przedrzeźniacz. Warszawa, 2015. 

2. https://en.wikipedia.org/wiki/Mockingbird_(Tevis_novel)

3. https://en.wikipedia.org/wiki/Walter_Tevis